Harcerki, które odwiedzają Danutę Zdanowicz-Rossman, z namaszczeniem gładzą duży rozkładany stół. To przy nim siedzieli Alek, Zośka i Rudy, bohaterowie „Kamieni na szaniec”.
– Uwielbiam spotkania z młodzieżą. I bardzo w nią wierzę – mówi 95-letnia bohaterka.
Tomasz Gołąb /Foto Gość
W jej mieszkaniu na Bielanach, przy ulicy Zgrupowania „Żmija” (w powstaniu wchodziło w skład Obwodu Armii Krajowej „Żywiciel”), siedzi grupa młodzieży z pobliskiej parafii św. Krzysztofa. Komendantka Wojskowej Służby Kobiet Batalionu „Ostoja”, adiutantka harcmistrza Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”, bohatera „Kamieni na szaniec”, i kapitana Tadeusza Klimowskiego, dowódcy Batalionu „Ostoja”, regularnie spotyka się z młodzieżą i harcerzami spragnionymi jej opowieści o II wojnie światowej.
95-letnia Danuta Zdanowicz-Rossman z radością opowiada im więc o młodzieńczych ideałach swoich przyjaciół, Macieja Dawidowskiego „Alka”, Jana Bytnara „Rudego” i Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”. „Było upalne lato, przyszła dziwna jesień z majowymi dniami, nadchodzi biała, pełna zagadek zima, a potem, potem... będzie wiosna, zielona wiosna, pełna realizujących się marzeń” – zapisała Danusia w drugą rocznicę kapitulacji Warszawy i powołania Szarych Szeregów, 27 września 1941 r. Marzyli o wolności od pierwszych dni wojny.
Pierwszy brzozowy krzyż
– Właściwie to cieszyliśmy się na wojnę i przygotowywaliśmy się do niej. Wierzyliśmy, że damy sobie z Niemcami radę. Uwierzyliśmy, że nawet guzika nie oddamy, choć musieliśmy oddać znacznie więcej – mówi gorzko Danuta Zdanowicz. Obok stoi stół, przy którym spotykali się Alek, Zośka i Rudy, bohaterowie „Kamieni na szaniec”, zresztą razem z autorem Aleksandrem Kamińskim. To Jan Rossman, mąż Danuty, wymyślił tytuł książki, która już w 1943 r. stała się niemal harcerską biblią. Po akcji pod Arsenałem miała zagrzewać do walki nastolatków z Szarych Szeregów. Ale nawet nie musiała.
– Takich jak ja było mnóstwo. To byli ludzie w waszym wieku. Każdy z nas chciał coś dać z siebie innym. Dziś czasem słyszymy: „Należy mi się to i to”. A my naprawdę myśleliśmy, co możemy zrobić dla ojczyzny i dla innych. I to nie były „wielkie słowa”. Wojna wyzwoliła w ludziach wiele dobra – mówi młodym, którzy usiedli wokół jej fotela.
Przyjaźnie z tych czasów były bardzo silne. Danuta Zdanowicz-Rossman patrzy w kierunku niedalekich Powązek Wojskowych, gdzie w kwaterze Batalionu „Zośka” spoczywają trzej: Alek, Rudy i Zośka. To ona, wraz z Halą Glińską, postawiła na ich mogile pierwszy brzozowy krzyż. – Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu. Dużo śpiewaliśmy. Działaliśmy w harcerstwie. Drużynową Danuty Zdanowicz była Hanka Zawadzka – siostra Tadeusza Zawadzkiego, przezywanego z powodu urody „Zośka”. Harcerki z „Błękitnej Czternastki”, działającej przy X Gimnazjum i Liceum im. Królowej Jadwigi, przyjaźniły się z „Pomarańczowymi”. Miały wspólny chór, studniówki, a latem 1938 r. – bliskie obozy na Wołyniu.
Harcerki, które odwiedzają Danutę Zdanowicz-Rossman, z namaszczeniem gładzą duży rozkładany stół. To przy nim siedzieli Alek, Zośka i Rudy, bohaterowie „Kamieni na szaniec”.
– Uwielbiam spotkania z młodzieżą. I bardzo w nią wierzę – mówi 95-letnia bohaterka.
Tomasz Gołąb /Foto Gość
W jej mieszkaniu na Bielanach, przy ulicy Zgrupowania „Żmija” (w powstaniu wchodziło w skład Obwodu Armii Krajowej „Żywiciel”), siedzi grupa młodzieży z pobliskiej parafii św. Krzysztofa. Komendantka Wojskowej Służby Kobiet Batalionu „Ostoja”, adiutantka harcmistrza Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”, bohatera „Kamieni na szaniec”, i kapitana Tadeusza Klimowskiego, dowódcy Batalionu „Ostoja”, regularnie spotyka się z młodzieżą i harcerzami spragnionymi jej opowieści o II wojnie światowej.
95-letnia Danuta Zdanowicz-Rossman z radością opowiada im więc o młodzieńczych ideałach swoich przyjaciół, Macieja Dawidowskiego „Alka”, Jana Bytnara „Rudego” i Tadeusza Zawadzkiego „Zośki”. „Było upalne lato, przyszła dziwna jesień z majowymi dniami, nadchodzi biała, pełna zagadek zima, a potem, potem... będzie wiosna, zielona wiosna, pełna realizujących się marzeń” – zapisała Danusia w drugą rocznicę kapitulacji Warszawy i powołania Szarych Szeregów, 27 września 1941 r. Marzyli o wolności od pierwszych dni wojny.
Pierwszy brzozowy krzyż
– Właściwie to cieszyliśmy się na wojnę i przygotowywaliśmy się do niej. Wierzyliśmy, że damy sobie z Niemcami radę. Uwierzyliśmy, że nawet guzika nie oddamy, choć musieliśmy oddać znacznie więcej – mówi gorzko Danuta Zdanowicz. Obok stoi stół, przy którym spotykali się Alek, Zośka i Rudy, bohaterowie „Kamieni na szaniec”, zresztą razem z autorem Aleksandrem Kamińskim. To Jan Rossman, mąż Danuty, wymyślił tytuł książki, która już w 1943 r. stała się niemal harcerską biblią. Po akcji pod Arsenałem miała zagrzewać do walki nastolatków z Szarych Szeregów. Ale nawet nie musiała.
– Takich jak ja było mnóstwo. To byli ludzie w waszym wieku. Każdy z nas chciał coś dać z siebie innym. Dziś czasem słyszymy: „Należy mi się to i to”. A my naprawdę myśleliśmy, co możemy zrobić dla ojczyzny i dla innych. I to nie były „wielkie słowa”. Wojna wyzwoliła w ludziach wiele dobra – mówi młodym, którzy usiedli wokół jej fotela.
Przyjaźnie z tych czasów były bardzo silne. Danuta Zdanowicz-Rossman patrzy w kierunku niedalekich Powązek Wojskowych, gdzie w kwaterze Batalionu „Zośka” spoczywają trzej: Alek, Rudy i Zośka. To ona, wraz z Halą Glińską, postawiła na ich mogile pierwszy brzozowy krzyż. – Spędzaliśmy ze sobą wiele czasu. Dużo śpiewaliśmy. Działaliśmy w harcerstwie. Drużynową Danuty Zdanowicz była Hanka Zawadzka – siostra Tadeusza Zawadzkiego, przezywanego z powodu urody „Zośka”. Harcerki z „Błękitnej Czternastki”, działającej przy X Gimnazjum i Liceum im. Królowej Jadwigi, przyjaźniły się z „Pomarańczowymi”. Miały wspólny chór, studniówki, a latem 1938 r. – bliskie obozy na Wołyniu.