Z prof. Franco Nembrinim o wychowywaniu bez zasad i o tym, że trzeba popełniać błędy, rozmawia Joanna Bątkiewicz- Brożek.
Znam rodziców, którzy robią dziecku awanturę za tróję, nie puszczają go na wycieczkę, bo dostał pałę.
Proszę mi takich rzeczy nie mówić, bo się denerwuję. Wzniecają nienawiść dziecka do szkoły. Za złe wyniki w szkole najmniej odpowiedzialne są dzieci. Wina tkwi w świecie dorosłych. Dziś wiele rodzin przeżywa problemy z dziećmi. Trzeba więc sobie zadać pytanie: czym jest wychowanie?
Czym, Profesorze?
Bezwarunkową miłością. Tylko ten, kto kocha, wychowuje.
W książce „Między ojcem a synem” pisze Pan przewrotnie: „Jeśli twoja propozycja to zasady, jesteś skończony”.
Nie przewrotnie, bo wychowanie jako narzucanie zasad jest piekłem, przed którym uciekną wasze dzieci!
Ma Pan odwagę – w dobie setek obsesji wokół psychologii, metod wychowawczych, a to bezstresowych, a to z karami i nagrodami...
I żadna nie mówi: najpierw miłość. Bezwarunkowa. A potem idą reguły, które są pomocą. Jeśli jest na odwrót, to nie ma to nic wspólnego z chrześcijaństwem. Reguły są po to, by ułatwić dzieciom pójście własną drogą. Tymczasem zastępujemy drogę wychowania listą zakazów i nakazów. Mylimy instrument z celem, drogę z metą. Więcej, robimy wszystko, by wyręczyć dzieci, podjąć za nie decyzje. Bo się boimy!
Że zrobią sobie krzywdę.
Że jeśli zaakceptujemy ich wolność, wybór, a one się sparzą, to będzie to nasza porażka. Kiedy miałem siedem lat, tata wręczył mi strój mechanika samochodowego, mówiąc: jutro nie idziesz do szkoły, ale ze mną do pracy! Ubrany jak on, dumny jak paw poszedłem „pracować” z ojcem. Tata pozwolił mi przykręcić śrubki. Ku przerażeniu mojej mamy wróciłem z pokaleczonymi palcami. Ale byłem szczęśliwy! Tamtego dnia dojrzałem. Dzieci chcą naśladować mamę czy tatę, uczestniczyć z nimi w tym, co robią. Potrzebują wysiłku.
W szatni przedszkola obserwowałam często takie zjawisko: dziewczynki ubierały się same, a za chłopczyków wszystko robiły ich mamusie.
Mówię o tym tak: wychowujemy pokolenie, które ma mamusie i „mamusiów” zamiast ojców. Wiele matek staje się dziś destrukcyjnie nadopiekuńczymi. Nie dopuszczają ojców. To ojciec powinien przyjść i powiedzieć: basta! Teraz sam załatwiam sprawę z synem.
Czyli kryzys ojcostwa?
A wszystko ma początek w tym, że świat wymazał pojęcie Ojca Wiecznego i zastąpił go tymczasowymi „tatusiami”, czyli ideologiami. Obserwujemy wręcz diaboliczny atak na ojcostwo, nawet w sensie biologicznym, z gender na czele. Bycie mężczyzną stało się trudne. Brakuje autorytetów, zanika tradycja, czyli to, co ojciec reprezentował przez wieki. A to ojciec jest gwarantem tożsamości. Jeśli wiem, od kogo pochodzę, wiem, kim jestem.
Dzieci mają dziś inne odniesienia. Są obsesyjnie przylepione do tabletów, internetu, Facebooka...
To ucieczka. Dorośli nie mają im nic innego do zaproponowania, nie angażują ich w odpowiedzialne prace. Młodzi mają poczucie, że życie to wielka beznadzieja.
Pedagog poradził nam kiedyś: zabierz tablet, zakaż oglądania telewizji.
Jak pani tak zrobi, to jest przegrana. To wyraz bezradności. Zakazem nic pani nie osiągnie. Trzeba zaproponować dziecku większe dobro, wtedy samo odłoży tablet. Jakie dajemy dzieciom alternatywy? „Kazania”, wymądrzamy się, co trzeba, co nie wolno, do czego to i tamto prowadzi. To droga donikąd. Wychowanie nie potrzebuje słów, to jest fakt, przed którym rodzic jest postawiony. Dziecko patrzy i mówi: mój tata, moja mama są szczęśliwi, żyją z pasją, są zadowoleni z pracy. W odróżnieniu od reszty narzekającego świata. Do takiego domu dziecko będzie wracać.
Z prof. Franco Nembrinim o wychowywaniu bez zasad i o tym, że trzeba popełniać błędy, rozmawia Joanna Bątkiewicz- Brożek.
Znam rodziców, którzy robią dziecku awanturę za tróję, nie puszczają go na wycieczkę, bo dostał pałę.
Proszę mi takich rzeczy nie mówić, bo się denerwuję. Wzniecają nienawiść dziecka do szkoły. Za złe wyniki w szkole najmniej odpowiedzialne są dzieci. Wina tkwi w świecie dorosłych. Dziś wiele rodzin przeżywa problemy z dziećmi. Trzeba więc sobie zadać pytanie: czym jest wychowanie?
Czym, Profesorze?
Bezwarunkową miłością. Tylko ten, kto kocha, wychowuje.
W książce „Między ojcem a synem” pisze Pan przewrotnie: „Jeśli twoja propozycja to zasady, jesteś skończony”.
Nie przewrotnie, bo wychowanie jako narzucanie zasad jest piekłem, przed którym uciekną wasze dzieci!
Ma Pan odwagę – w dobie setek obsesji wokół psychologii, metod wychowawczych, a to bezstresowych, a to z karami i nagrodami...
I żadna nie mówi: najpierw miłość. Bezwarunkowa. A potem idą reguły, które są pomocą. Jeśli jest na odwrót, to nie ma to nic wspólnego z chrześcijaństwem. Reguły są po to, by ułatwić dzieciom pójście własną drogą. Tymczasem zastępujemy drogę wychowania listą zakazów i nakazów. Mylimy instrument z celem, drogę z metą. Więcej, robimy wszystko, by wyręczyć dzieci, podjąć za nie decyzje. Bo się boimy!
Że zrobią sobie krzywdę.
Że jeśli zaakceptujemy ich wolność, wybór, a one się sparzą, to będzie to nasza porażka. Kiedy miałem siedem lat, tata wręczył mi strój mechanika samochodowego, mówiąc: jutro nie idziesz do szkoły, ale ze mną do pracy! Ubrany jak on, dumny jak paw poszedłem „pracować” z ojcem. Tata pozwolił mi przykręcić śrubki. Ku przerażeniu mojej mamy wróciłem z pokaleczonymi palcami. Ale byłem szczęśliwy! Tamtego dnia dojrzałem. Dzieci chcą naśladować mamę czy tatę, uczestniczyć z nimi w tym, co robią. Potrzebują wysiłku.
W szatni przedszkola obserwowałam często takie zjawisko: dziewczynki ubierały się same, a za chłopczyków wszystko robiły ich mamusie.
Mówię o tym tak: wychowujemy pokolenie, które ma mamusie i „mamusiów” zamiast ojców. Wiele matek staje się dziś destrukcyjnie nadopiekuńczymi. Nie dopuszczają ojców. To ojciec powinien przyjść i powiedzieć: basta! Teraz sam załatwiam sprawę z synem.
Czyli kryzys ojcostwa?
A wszystko ma początek w tym, że świat wymazał pojęcie Ojca Wiecznego i zastąpił go tymczasowymi „tatusiami”, czyli ideologiami. Obserwujemy wręcz diaboliczny atak na ojcostwo, nawet w sensie biologicznym, z gender na czele. Bycie mężczyzną stało się trudne. Brakuje autorytetów, zanika tradycja, czyli to, co ojciec reprezentował przez wieki. A to ojciec jest gwarantem tożsamości. Jeśli wiem, od kogo pochodzę, wiem, kim jestem.
Dzieci mają dziś inne odniesienia. Są obsesyjnie przylepione do tabletów, internetu, Facebooka...
To ucieczka. Dorośli nie mają im nic innego do zaproponowania, nie angażują ich w odpowiedzialne prace. Młodzi mają poczucie, że życie to wielka beznadzieja.
Pedagog poradził nam kiedyś: zabierz tablet, zakaż oglądania telewizji.
Jak pani tak zrobi, to jest przegrana. To wyraz bezradności. Zakazem nic pani nie osiągnie. Trzeba zaproponować dziecku większe dobro, wtedy samo odłoży tablet. Jakie dajemy dzieciom alternatywy? „Kazania”, wymądrzamy się, co trzeba, co nie wolno, do czego to i tamto prowadzi. To droga donikąd. Wychowanie nie potrzebuje słów, to jest fakt, przed którym rodzic jest postawiony. Dziecko patrzy i mówi: mój tata, moja mama są szczęśliwi, żyją z pasją, są zadowoleni z pracy. W odróżnieniu od reszty narzekającego świata. Do takiego domu dziecko będzie wracać.