Nowy numer 18/2024 Archiwum
    Nowy numer 18/2024 Archiwum

Nie martwcie się naprzód

Najbardziej wyluzowani dzisiejsi młodzi nie są pewnie nawet w połowie tak spokojni i optymistycznie nastawieni do tego, co ich spotka jutro, jak pewien... kandydat na ołtarze z naszego regionu.

Urodzony w Rybniku, a wychowany w Orzeszu i Tarnowskich Górach Franek Blachnicki miał 21 lat, kiedy nagle kompletnie przestał się bać, a nawet martwić o przyszłość. I w tym przedziwnym stanie ducha trwał do końca życia. I co z takim zrobić? Nawet zastraszyć się nie da. Właśnie mija 30 lat od śmierci ks. Franciszka Blachnickiego.

Konspirator w Auschwitz

Kiedy wybuchła II wojna światowa, Franciszek Blachnicki był jeszcze nastolatkiem. Od razu wziął się za antyniemiecką konspirację. Doszło jednak do wsypy i 19-letni zaledwie chłopak dostał się do obozu Auschwitz jako jeden z pierwszych więźniów. Na ręce Niemcy wytatuowali mu jeden z początkowych numerów: 1201. Z Auschwitz chłopak został przewieziony do więzienia przy Mikołowskiej w Katowicach. Zamknięty w celi – czekał na wykonanie wyroku śmierci. I w trakcie tego czekania, kiedy czytał książkę z fragmentami Ewangelii, głównie Kazania na Górze, niespodziewanie, w jednej chwili... nawrócił się. Radykalnie. Czuł, jakby ktoś nagle włączył światło w jego duszy. Kara śmierci nie była mu jednak pisana. Nie została wykonana w ciągu stu dni i zgodnie ze zwyczajowym prawem pruskim zamieniono mu ją na więzienie. Widać Bóg miał wobec tego chłopaka swoje plany, związane z podtrzymaniem Kościoła w Polsce. I z młodzieżą...

Niech sie Matka Bosko martwi

Po wojnie Franciszek został księdzem. Od 1953 roku był wikarym w Rydułtowach koło Rybnika. – Miał temperament! Był przebojowy! – twierdzą dzieci, które się z nim tam zaprzyjaźniły. Teraz co prawda te dzieci mają lat 70 i więcej, ale kiedy wspominają ks. Franciszka, oczy błyszczą im jak u nastolatków. Wraz ze swoimi 120 ministrantami, z założonymi przez siebie Dziećmi Maryi i innymi parafianami wzniósł Domek Maryi – czyli dom parafialny z kaplicą. Budował jednak bez pozwolenia, więc wkrótce władze zaczęły mu robić problemy. To były lata 50. XX wieku, najgorszy czas stalinizmu. – Inni się bali, a on działał. Niekiedy dwa razy w tygodniu siedział... Ale jak go wypuszczali, to znowu brał się za robotę – mówią świadkowie. „Czemu to budujecie?” – słyszał ks. Blachnicki na przesłuchaniach. „Bo jest potrzebne” – odpowiadał. „Ale nie ma ksiądz pozwolenia!”. „To trzeba było dać” – mówił. Komunistyczni urzędnicy nie umieli odpowiedzieć, kiedy ks. Blachnicki argumentował: „Czy waszym zdaniem działam przeciw potrzebom tej społeczności?”. Ale i tak nakładali na niego kary finansowe za budowanie bez pozwolenia. Ksiądz Blachnicki nie zamierzał płacić kar z ofiar wiernych, więc w końcu na probostwo przyszedł komornik. Nic jednak nie zarekwirował, bo ks. Blachnicki nie miał wartościowych przedmiotów... W jego pokoju na probostwie komornik znalazł tylko cztery tomy brewiarza i trochę innych książek. Andrzej Bulanda z Rydułtów był wtedy studentem automatyki i pomagał ks. Blachnickiemu jako animator. W rozmowie z „Gościem” wspominał, że ks. Franciszek często powtarzał, że on się o pieniądze na budowę Domku Maryi, a później groty maryjnej, nie martwi. Mówił: „Czy jo to dlo siebie buduja? Niech sie Matka Bosko martwi”. Wkrótce Domek Maryi zaczął służyć mieszkańcom Rydułtów. M.in. każdego wieczora odmawiali tam razem Różaniec.

Kupowanie bez kasy

Od 1954 r. ks. Franciszek organizował w wakacje pierwsze oazy – na razie tylko dla ministrantów. Przed głoszeniem Ewangelii nie powstrzymywał go taki drobny szczegół, że na te rekolekcje w górach miał za mało pieniędzy. Na jednej z pierwszych oaz w Koniakowie wyczerpały się i pieniądze, i zapasy żywności. – Księże, jutro na śniodani dlo chopców już nic nie bydzie. Ani chleba już ni ma! – alarmowała przerażona kucharka, pani Kuśkowa z Rydułtów. – Dyć przed nami jeszcze cało noc, a wy się naprzód martwicie – odpowiedział niezmieszany ks. Franciszek Blachnicki. – Pani Kuśka często później wspominała, że rano górale zaczęli niespodziewanie znosić wszystko, co tylko było potrzebne: ser, jajka, kury, mleko... Sami, zupełnie spontanicznie – mówi Jerzy Bindacz z Rydułtów, uczestnik tych rekolekcji. Świadkowie nieraz widzieli, jak Bóg bardzo konkretnie odpowiada na modlitwę tego chudego księdza w okularach. Później ks. Blachnicki stworzył Ruch Światło–Życie. Opracował poruszający plan rekolekcji oazowych dla młodzieży. Życie ludzi zmieniało się, zwłaszcza gdy uznali Jezusa za Pana i Zbawiciela. – Był optymistą. I był przystępny. Do ojca Franciszka można było śmiało ze wszystkim podchodzić. Nawet kiedy wiedział, że jutro ma się wydarzyć coś trudnego, dzisiaj wcale się tym nie przejmował. A te sprawy jutro się udawały... Miał wielką nadzieję i tego nas uczył – mówi Anna Iwanecka, która 40 lat temu była animatorką oazy młodzieżowej, a dzisiaj Domowego Kościoła, czyli oazy rodzin. Wspomina, jak często ks. Blachnicki kupował różne rzeczy bez pieniędzy. – Mówił nam: „Patrzcie, jak Pan Bóg czuwa. Miałem kupić dom, ale nie miałem jeszcze pieniędzy...”. Chodziło o budynek w Krościenku na potrzeby centrali Ruchu Światło–Życie, żeby nasze dzieło się szerzyło. Dzień przed terminem, w którym miał zapłacić, wieczorem przyjaciel przyniósł mu pieniądze i powiedział: „Wiesz, wyjeżdżam na dłużej za granicę, przechowaj mi to; ty to tam dobrze zagospodarujesz”. Okazało się, że jest to dokładnie ta kwota, jaka była nazajutrz potrzebna na zakup domu – mówi pani Ania.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Dostęp do treści jest ograniczony Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Zapisane na później

Pobieranie listy

Nie martwcie się naprzód

Najbardziej wyluzowani dzisiejsi młodzi nie są pewnie nawet w połowie tak spokojni i optymistycznie nastawieni do tego, co ich spotka jutro, jak pewien... kandydat na ołtarze z naszego regionu.

Urodzony w Rybniku, a wychowany w Orzeszu i Tarnowskich Górach Franek Blachnicki miał 21 lat, kiedy nagle kompletnie przestał się bać, a nawet martwić o przyszłość. I w tym przedziwnym stanie ducha trwał do końca życia. I co z takim zrobić? Nawet zastraszyć się nie da. Właśnie mija 30 lat od śmierci ks. Franciszka Blachnickiego.

Konspirator w Auschwitz

Kiedy wybuchła II wojna światowa, Franciszek Blachnicki był jeszcze nastolatkiem. Od razu wziął się za antyniemiecką konspirację. Doszło jednak do wsypy i 19-letni zaledwie chłopak dostał się do obozu Auschwitz jako jeden z pierwszych więźniów. Na ręce Niemcy wytatuowali mu jeden z początkowych numerów: 1201. Z Auschwitz chłopak został przewieziony do więzienia przy Mikołowskiej w Katowicach. Zamknięty w celi – czekał na wykonanie wyroku śmierci. I w trakcie tego czekania, kiedy czytał książkę z fragmentami Ewangelii, głównie Kazania na Górze, niespodziewanie, w jednej chwili... nawrócił się. Radykalnie. Czuł, jakby ktoś nagle włączył światło w jego duszy. Kara śmierci nie była mu jednak pisana. Nie została wykonana w ciągu stu dni i zgodnie ze zwyczajowym prawem pruskim zamieniono mu ją na więzienie. Widać Bóg miał wobec tego chłopaka swoje plany, związane z podtrzymaniem Kościoła w Polsce. I z młodzieżą...

Niech sie Matka Bosko martwi

Po wojnie Franciszek został księdzem. Od 1953 roku był wikarym w Rydułtowach koło Rybnika. – Miał temperament! Był przebojowy! – twierdzą dzieci, które się z nim tam zaprzyjaźniły. Teraz co prawda te dzieci mają lat 70 i więcej, ale kiedy wspominają ks. Franciszka, oczy błyszczą im jak u nastolatków. Wraz ze swoimi 120 ministrantami, z założonymi przez siebie Dziećmi Maryi i innymi parafianami wzniósł Domek Maryi – czyli dom parafialny z kaplicą. Budował jednak bez pozwolenia, więc wkrótce władze zaczęły mu robić problemy. To były lata 50. XX wieku, najgorszy czas stalinizmu. – Inni się bali, a on działał. Niekiedy dwa razy w tygodniu siedział... Ale jak go wypuszczali, to znowu brał się za robotę – mówią świadkowie. „Czemu to budujecie?” – słyszał ks. Blachnicki na przesłuchaniach. „Bo jest potrzebne” – odpowiadał. „Ale nie ma ksiądz pozwolenia!”. „To trzeba było dać” – mówił. Komunistyczni urzędnicy nie umieli odpowiedzieć, kiedy ks. Blachnicki argumentował: „Czy waszym zdaniem działam przeciw potrzebom tej społeczności?”. Ale i tak nakładali na niego kary finansowe za budowanie bez pozwolenia. Ksiądz Blachnicki nie zamierzał płacić kar z ofiar wiernych, więc w końcu na probostwo przyszedł komornik. Nic jednak nie zarekwirował, bo ks. Blachnicki nie miał wartościowych przedmiotów... W jego pokoju na probostwie komornik znalazł tylko cztery tomy brewiarza i trochę innych książek. Andrzej Bulanda z Rydułtów był wtedy studentem automatyki i pomagał ks. Blachnickiemu jako animator. W rozmowie z „Gościem” wspominał, że ks. Franciszek często powtarzał, że on się o pieniądze na budowę Domku Maryi, a później groty maryjnej, nie martwi. Mówił: „Czy jo to dlo siebie buduja? Niech sie Matka Bosko martwi”. Wkrótce Domek Maryi zaczął służyć mieszkańcom Rydułtów. M.in. każdego wieczora odmawiali tam razem Różaniec.

Kupowanie bez kasy

Od 1954 r. ks. Franciszek organizował w wakacje pierwsze oazy – na razie tylko dla ministrantów. Przed głoszeniem Ewangelii nie powstrzymywał go taki drobny szczegół, że na te rekolekcje w górach miał za mało pieniędzy. Na jednej z pierwszych oaz w Koniakowie wyczerpały się i pieniądze, i zapasy żywności. – Księże, jutro na śniodani dlo chopców już nic nie bydzie. Ani chleba już ni ma! – alarmowała przerażona kucharka, pani Kuśkowa z Rydułtów. – Dyć przed nami jeszcze cało noc, a wy się naprzód martwicie – odpowiedział niezmieszany ks. Franciszek Blachnicki. – Pani Kuśka często później wspominała, że rano górale zaczęli niespodziewanie znosić wszystko, co tylko było potrzebne: ser, jajka, kury, mleko... Sami, zupełnie spontanicznie – mówi Jerzy Bindacz z Rydułtów, uczestnik tych rekolekcji. Świadkowie nieraz widzieli, jak Bóg bardzo konkretnie odpowiada na modlitwę tego chudego księdza w okularach. Później ks. Blachnicki stworzył Ruch Światło–Życie. Opracował poruszający plan rekolekcji oazowych dla młodzieży. Życie ludzi zmieniało się, zwłaszcza gdy uznali Jezusa za Pana i Zbawiciela. – Był optymistą. I był przystępny. Do ojca Franciszka można było śmiało ze wszystkim podchodzić. Nawet kiedy wiedział, że jutro ma się wydarzyć coś trudnego, dzisiaj wcale się tym nie przejmował. A te sprawy jutro się udawały... Miał wielką nadzieję i tego nas uczył – mówi Anna Iwanecka, która 40 lat temu była animatorką oazy młodzieżowej, a dzisiaj Domowego Kościoła, czyli oazy rodzin. Wspomina, jak często ks. Blachnicki kupował różne rzeczy bez pieniędzy. – Mówił nam: „Patrzcie, jak Pan Bóg czuwa. Miałem kupić dom, ale nie miałem jeszcze pieniędzy...”. Chodziło o budynek w Krościenku na potrzeby centrali Ruchu Światło–Życie, żeby nasze dzieło się szerzyło. Dzień przed terminem, w którym miał zapłacić, wieczorem przyjaciel przyniósł mu pieniądze i powiedział: „Wiesz, wyjeżdżam na dłużej za granicę, przechowaj mi to; ty to tam dobrze zagospodarujesz”. Okazało się, że jest to dokładnie ta kwota, jaka była nazajutrz potrzebna na zakup domu – mówi pani Ania.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Dostęp do treści jest ograniczony Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..