Nowy numer 18/2024 Archiwum
    Nowy numer 18/2024 Archiwum

Zbudź się do radości

Recepta na radość w Taizé jest prosta: dać siebie innym, przebaczyć, zanurzyć się w Bogu.

Jedź do Taizé, tam zobaczysz uśmiechniętą twarz chrześcijaństwa – radzili mi znajomi. Krótko potem siedzieliśmy na wykładzinie w Kościele Pojednania w Taizé. Prawie 6 tys. młodych różnych narodowości, różnych chrześcijańskich wyznań. Mieliśmy po 17 lat, szukaliśmy definicji szczęścia. Radość kojarzyła się wtedy z salwami śmiechu, wygłupami, czymś, co mijało i nie zawsze dało się uchwycić. W naszych parafiach widzieliśmy więcej posępnych twarzy, ponuractwa, słyszeliśmy zawodzenie, poważne pieśni. Taki był nasz odbiór, niekoniecznie nas to porywało. Niekoniecznie pasowało do tego, co słyszeliśmy o Chrystusie, który pociągał i obiecywał nam królestwo niebieskie. Nie pasowało do Boga, który stworzył świat i kocha człowieka. Czemu jest więc taki poważny? – pytaliśmy. W Taizé dotknęliśmy Boga, który daje radość i się uśmiecha. Pamiętam pierwszą liturgię sobotnią w Taizé – to tzw. liturgia światła, wigilia Zmartwychwstania (w Taizé każdy koniec tygodnia przeżywa się jak paschalne Triduum). Płakaliśmy ze wzruszenia, bo nad nami unosił się zapach szczęścia, którego szukaliśmy. Piękno pieśni, długa cisza w czasie modlitwy (wreszcie!), bracia, którzy na modlitwie jakby ładowali akumulatory. Ale wtedy dali nam lekcję radości w pokorze. W pewnym momencie kantor intonuje „Chrystus resurrexit”, a zaraz potem radosny kanon „Benissez le Seigneur” (Chwalcie Pana). W 6 tysiącach dłoni płoną świece. I spontanicznie w rytm kanonu ludzie zaczynają wznosić je do góry, tworzy się fala, euforia. Nieoczekiwanie bracia kończą kanon, dają znak, by przestać. Następnego dnia tłumaczą nam: nie chodzi o radość euforyczną, o chwilowe emocje, radość ma wypływać z głębi serca, ze spotkania człowieka z Bogiem, z drugim człowiekiem, z przebaczenia, z dawania siebie…

Śnieg i żywy Kościół

W Taizé chodzi o konkrety. Brat Roger pisał, że pierwszy krok to wyrzec się rozpamiętywania upokorzeń, tego, co złe. Przebaczyć i kochać. To dodaje skrzydeł. „Zbudź się do radości”, a jeśli dopadnie cię zniechęcenie, to stale na nowo wyruszaj w drogę. Nie potępiaj się, nie zniechęcaj. Uczyliśmy się w Taizé, że nawet zmęczenie może być powodem radości. Pamiętam, jak trzęsły się nam ręce od mieszania gigantycznym mieszakiem w kotle, gdy gotowaliśmy spaghetti dla tych 6 tys. osób. Nad gorącym garem, stojąc na stopniach, pięć osób ledwo dawało radę. Potem biegliśmy na modlitwę. W Kościele siadałam wtedy z tyłu, bo wpadałam ostatnia – radość rozpierała, kiedy ogarnęło się wzrokiem śpiewający tłum: mieli pełne brzuchy spaghetti! Zmywanie naczyń, spłukiwanie szlauchami z wodą pod ciśnieniem podłóg i kuchni, szorowanie toalet – wszystko robiliśmy sami, uczyliśmy się być dla innych. To dawało siłę, to było to budzenie się do radości. Bracia prosili, byśmy dzielili się swoim doświadczeniem wiary. W małych kręgach rozmawialiśmy w różnych językach o trudnych sprawach. Radość rodziła się ze słuchania, z tego, że nikt nikogo nie potępiał. A mimo różnic, upadków każdy z nas usłyszał od braci wyraźne: Bóg może tylko kochać, za Ciebie oddał życie. Czy to nie jest powód, by się cieszyć? Bracia powierzali nam ważne zadania, jak prowadzenie punktów przygotowań w naszych parafiach przed Europejskimi Spotkaniami Młodych. Ich zaufanie mobilizowało, by stale na nowo zaczynać. I to był powód do radości. „Idź do swojego proboszcza – mówił mi brat Paolo – idź i powiedz, że chcesz dać swój czas, siły”. Pamiętam, jak w Krakowie u św. Anny prowadziłam punkt przygotowań do spotkania w Stuttgarcie. Nie było łatwo – spotkania, modlitwy. Nieraz ekipą brnęliśmy przez śnieg, z gigantyczną ikoną krzyża z Taizé, pieszo, bo nie zawsze było na bilet tramwajowy. Ludzie na tych spotkaniach często otwierali się. Czekali na nas, zmęczenie przechodziło. Wielu chciało oddać swój czas, by pomagać w przygotowaniach; angażowali się też klerycy, kapucyni. Nawiązywały się przyjaźnie i mieliśmy poczucie, że tworzymy żywy Kościół.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Dostęp do treści jest ograniczony Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy

Zapisane na później

Pobieranie listy

Zbudź się do radości

Recepta na radość w Taizé jest prosta: dać siebie innym, przebaczyć, zanurzyć się w Bogu.

Jedź do Taizé, tam zobaczysz uśmiechniętą twarz chrześcijaństwa – radzili mi znajomi. Krótko potem siedzieliśmy na wykładzinie w Kościele Pojednania w Taizé. Prawie 6 tys. młodych różnych narodowości, różnych chrześcijańskich wyznań. Mieliśmy po 17 lat, szukaliśmy definicji szczęścia. Radość kojarzyła się wtedy z salwami śmiechu, wygłupami, czymś, co mijało i nie zawsze dało się uchwycić. W naszych parafiach widzieliśmy więcej posępnych twarzy, ponuractwa, słyszeliśmy zawodzenie, poważne pieśni. Taki był nasz odbiór, niekoniecznie nas to porywało. Niekoniecznie pasowało do tego, co słyszeliśmy o Chrystusie, który pociągał i obiecywał nam królestwo niebieskie. Nie pasowało do Boga, który stworzył świat i kocha człowieka. Czemu jest więc taki poważny? – pytaliśmy. W Taizé dotknęliśmy Boga, który daje radość i się uśmiecha. Pamiętam pierwszą liturgię sobotnią w Taizé – to tzw. liturgia światła, wigilia Zmartwychwstania (w Taizé każdy koniec tygodnia przeżywa się jak paschalne Triduum). Płakaliśmy ze wzruszenia, bo nad nami unosił się zapach szczęścia, którego szukaliśmy. Piękno pieśni, długa cisza w czasie modlitwy (wreszcie!), bracia, którzy na modlitwie jakby ładowali akumulatory. Ale wtedy dali nam lekcję radości w pokorze. W pewnym momencie kantor intonuje „Chrystus resurrexit”, a zaraz potem radosny kanon „Benissez le Seigneur” (Chwalcie Pana). W 6 tysiącach dłoni płoną świece. I spontanicznie w rytm kanonu ludzie zaczynają wznosić je do góry, tworzy się fala, euforia. Nieoczekiwanie bracia kończą kanon, dają znak, by przestać. Następnego dnia tłumaczą nam: nie chodzi o radość euforyczną, o chwilowe emocje, radość ma wypływać z głębi serca, ze spotkania człowieka z Bogiem, z drugim człowiekiem, z przebaczenia, z dawania siebie…

Śnieg i żywy Kościół

W Taizé chodzi o konkrety. Brat Roger pisał, że pierwszy krok to wyrzec się rozpamiętywania upokorzeń, tego, co złe. Przebaczyć i kochać. To dodaje skrzydeł. „Zbudź się do radości”, a jeśli dopadnie cię zniechęcenie, to stale na nowo wyruszaj w drogę. Nie potępiaj się, nie zniechęcaj. Uczyliśmy się w Taizé, że nawet zmęczenie może być powodem radości. Pamiętam, jak trzęsły się nam ręce od mieszania gigantycznym mieszakiem w kotle, gdy gotowaliśmy spaghetti dla tych 6 tys. osób. Nad gorącym garem, stojąc na stopniach, pięć osób ledwo dawało radę. Potem biegliśmy na modlitwę. W Kościele siadałam wtedy z tyłu, bo wpadałam ostatnia – radość rozpierała, kiedy ogarnęło się wzrokiem śpiewający tłum: mieli pełne brzuchy spaghetti! Zmywanie naczyń, spłukiwanie szlauchami z wodą pod ciśnieniem podłóg i kuchni, szorowanie toalet – wszystko robiliśmy sami, uczyliśmy się być dla innych. To dawało siłę, to było to budzenie się do radości. Bracia prosili, byśmy dzielili się swoim doświadczeniem wiary. W małych kręgach rozmawialiśmy w różnych językach o trudnych sprawach. Radość rodziła się ze słuchania, z tego, że nikt nikogo nie potępiał. A mimo różnic, upadków każdy z nas usłyszał od braci wyraźne: Bóg może tylko kochać, za Ciebie oddał życie. Czy to nie jest powód, by się cieszyć? Bracia powierzali nam ważne zadania, jak prowadzenie punktów przygotowań w naszych parafiach przed Europejskimi Spotkaniami Młodych. Ich zaufanie mobilizowało, by stale na nowo zaczynać. I to był powód do radości. „Idź do swojego proboszcza – mówił mi brat Paolo – idź i powiedz, że chcesz dać swój czas, siły”. Pamiętam, jak w Krakowie u św. Anny prowadziłam punkt przygotowań do spotkania w Stuttgarcie. Nie było łatwo – spotkania, modlitwy. Nieraz ekipą brnęliśmy przez śnieg, z gigantyczną ikoną krzyża z Taizé, pieszo, bo nie zawsze było na bilet tramwajowy. Ludzie na tych spotkaniach często otwierali się. Czekali na nas, zmęczenie przechodziło. Wielu chciało oddać swój czas, by pomagać w przygotowaniach; angażowali się też klerycy, kapucyni. Nawiązywały się przyjaźnie i mieliśmy poczucie, że tworzymy żywy Kościół.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Dostęp do treści jest ograniczony Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..