Piszą salezjańscy wolontariusze misyjni. Adam, Ania, Beata, Kasia, Monika, Agata, Bartek, Ilona, Krzysiek i Tomek.
Zły charakter nie istnieje. Trudny i zagubiony – z całą pewnością. Przemierzając, więc kręte korytarze bólu, złości i smutku docieram do wnętrza dziwnej, skomplikowanej budowli. Napotykam opór, drzwi są zamknięte. W mojej kieszeni kilkadziesiąt różnych kluczy, żaden nie pasuje. Próbuję jeszcze raz, może tym razem się uda. Wkładam w to wszystkie swoje siły, przecież nie mogę odejść z niczym. Nagle słyszę głos z drugiej strony. Otwarte. Ciepłe i przytulne wnętrze cieszy moje oko. Po chwili wszystko zmienia się nie do poznania, a silny wiatr wypycha mnie z powrotem na sam początek tej wędrówki. Ponownie pokonuje tą samą trasę. Te same zwątpienia, gorycze, przeszkody. Mimo wszystko nie chcę się poddać, znam już smak radości czekającej u mety. To tak jakby chwycić w dłonie słońce. Do tego z uśmiechem Juana, zniewalającym spojrzeniem Ronaldo i dołeczkami w policzkach Amilcara.
Ksiądz Bosko powiedział „najlepszą radą jest ze wszech miar czynić dobrze i nie oczekiwać nagrody od świata, ale od samego Boga ". Idę więc i nieustannie powtarzam te słowa. Przecież nie jestem sama – zwyciężę. A kiedy człowiek zamienia swoje JA na JEGO i JEJ nic więcej mu nie jest potrzebne.
Katarzyna Przybyłek; Peru, Calca; 13 października 2012
Godzina 16:30, późne popołudnie, ostanie promienie gorącego słońca ogarniają suchą i spękaną ziemię. W Afryce zmrok zapada już o 18. Chawama, przedmieścia Lusaki, stolicy Zambii. Jedziemy furgonem. Ja, Wiola, Monika, siostra Aniela i 8 letnia śliczna Celine. Monika, moja imienniczka jest wolontariuszką u sióstr św. Rodziny. Uczy dzieci w szkole języka angielskiego i opiekuje się swoimi niepełnosprawnymi sąsiadami. Zaprosiła nas do siebie na weekend, abyśmy zobaczyły jej placówkę. siostra Aniela jest polką, jedną z sióstr św. Rodziny. Nazywamy ją siostra anioł, bo rzeczywiście nim jest choć skrzydeł nie widać.
Jedziemy główną ulicą Chawamy. Nędza ciśnie mi się do oczu. Jest wszędzie jak upalne suche powietrze, które przykleja się do miasta niczym druga skora. Wzdłuż brzegów ulicy kwitnie prymitywny handel. Warzywa, owoce, kury, kozy, ryby, ubrania w większości już zużyte, prowizoryczne budki służące za gabinety fryzjerskie, małe bary, gdzie sprzedaje się przede wszystkim alkohol. Minibusy pokryte grubą niebieską blachą brną przez główną drogę, warkocząc mozolnie pod swoim ciężarem. Są przepełnione do niemożliwości, z pasażerami czepiącymi się boków, wychylającymi się z okien i otwartych drzwi. Nie ma tu ani centymetra trawy, jedno drzewo przypada na kilka ulic, powietrze jest przesycone kurzem, pyłem, spalinami dieslowskich silników. Nie zobaczysz tu motyla czy ptaka tylko miliardy latających i przenoszących przeróżne choroby owadów. Domy, są zrobione z blachy, folii i kilku cegieł. Kobiety gotują i piorą na ulicach.
Tu na peryferiach miasta zaczynają się slumsy. Jest to odrębny świat, żyjący na uboczu. Bieda uderza mnie tak bardzo, że tracę ochotę na lody, na które zaprosiła nas siostra Aniela wraz Moniką. Pytam siebie, jak mogą smakować lody jeśli kilka ulic dalej są dzieci, które nigdy nie poznają ich smaku? Przez okno samochodu patrzę na dzieci, jest ich mnóstwo cała chmara. Półnagie, brudne, grzebiące w śmieciach. Czego szukają? Czegoś co można przerobić na zabawkę albo coś co nadaje się do spożycia, do sprzedania…
Piszą salezjańscy wolontariusze misyjni. Adam, Ania, Beata, Kasia, Monika, Agata, Bartek, Ilona, Krzysiek i Tomek.
Zły charakter nie istnieje. Trudny i zagubiony – z całą pewnością. Przemierzając, więc kręte korytarze bólu, złości i smutku docieram do wnętrza dziwnej, skomplikowanej budowli. Napotykam opór, drzwi są zamknięte. W mojej kieszeni kilkadziesiąt różnych kluczy, żaden nie pasuje. Próbuję jeszcze raz, może tym razem się uda. Wkładam w to wszystkie swoje siły, przecież nie mogę odejść z niczym. Nagle słyszę głos z drugiej strony. Otwarte. Ciepłe i przytulne wnętrze cieszy moje oko. Po chwili wszystko zmienia się nie do poznania, a silny wiatr wypycha mnie z powrotem na sam początek tej wędrówki. Ponownie pokonuje tą samą trasę. Te same zwątpienia, gorycze, przeszkody. Mimo wszystko nie chcę się poddać, znam już smak radości czekającej u mety. To tak jakby chwycić w dłonie słońce. Do tego z uśmiechem Juana, zniewalającym spojrzeniem Ronaldo i dołeczkami w policzkach Amilcara.
Ksiądz Bosko powiedział „najlepszą radą jest ze wszech miar czynić dobrze i nie oczekiwać nagrody od świata, ale od samego Boga ". Idę więc i nieustannie powtarzam te słowa. Przecież nie jestem sama – zwyciężę. A kiedy człowiek zamienia swoje JA na JEGO i JEJ nic więcej mu nie jest potrzebne.
Katarzyna Przybyłek; Peru, Calca; 13 października 2012
Godzina 16:30, późne popołudnie, ostanie promienie gorącego słońca ogarniają suchą i spękaną ziemię. W Afryce zmrok zapada już o 18. Chawama, przedmieścia Lusaki, stolicy Zambii. Jedziemy furgonem. Ja, Wiola, Monika, siostra Aniela i 8 letnia śliczna Celine. Monika, moja imienniczka jest wolontariuszką u sióstr św. Rodziny. Uczy dzieci w szkole języka angielskiego i opiekuje się swoimi niepełnosprawnymi sąsiadami. Zaprosiła nas do siebie na weekend, abyśmy zobaczyły jej placówkę. siostra Aniela jest polką, jedną z sióstr św. Rodziny. Nazywamy ją siostra anioł, bo rzeczywiście nim jest choć skrzydeł nie widać.
Jedziemy główną ulicą Chawamy. Nędza ciśnie mi się do oczu. Jest wszędzie jak upalne suche powietrze, które przykleja się do miasta niczym druga skora. Wzdłuż brzegów ulicy kwitnie prymitywny handel. Warzywa, owoce, kury, kozy, ryby, ubrania w większości już zużyte, prowizoryczne budki służące za gabinety fryzjerskie, małe bary, gdzie sprzedaje się przede wszystkim alkohol. Minibusy pokryte grubą niebieską blachą brną przez główną drogę, warkocząc mozolnie pod swoim ciężarem. Są przepełnione do niemożliwości, z pasażerami czepiącymi się boków, wychylającymi się z okien i otwartych drzwi. Nie ma tu ani centymetra trawy, jedno drzewo przypada na kilka ulic, powietrze jest przesycone kurzem, pyłem, spalinami dieslowskich silników. Nie zobaczysz tu motyla czy ptaka tylko miliardy latających i przenoszących przeróżne choroby owadów. Domy, są zrobione z blachy, folii i kilku cegieł. Kobiety gotują i piorą na ulicach.
Tu na peryferiach miasta zaczynają się slumsy. Jest to odrębny świat, żyjący na uboczu. Bieda uderza mnie tak bardzo, że tracę ochotę na lody, na które zaprosiła nas siostra Aniela wraz Moniką. Pytam siebie, jak mogą smakować lody jeśli kilka ulic dalej są dzieci, które nigdy nie poznają ich smaku? Przez okno samochodu patrzę na dzieci, jest ich mnóstwo cała chmara. Półnagie, brudne, grzebiące w śmieciach. Czego szukają? Czegoś co można przerobić na zabawkę albo coś co nadaje się do spożycia, do sprzedania…