Sztuka życia Mirosława

Agata Puścikowska

|

GN 50/2021

publikacja 16.12.2021 00:00

W sporcie osiągnął wiele. Ważniejsze jest dla niego jednak to, że ratuje ludzi.

Mirosław Piesak – człowiek bez barier 2021 roku. Mirosław Piesak – człowiek bez barier 2021 roku.
Paweł Supernak /pap

Finałowa gala konkursu „Człowiek bez barier” odbyła się 3 grudnia na Zamku Królewskim w Warszawie. Ewa Pawłowska, prezes Stowarzyszenia Integracja, mówiła: – Słowa klucze dzisiejszego spotkania to „sztuka życia”. To umiejętność odkrywania swoich talentów, swoich możliwości, pokonywania przeciwności, ale też sztuka dawania przykładu nam wszystkim.

Idealna charakterystyka pana Mirosława – tegorocznego laureata. Mówi on o sobie prosto: „Mirosław Piesak z Bydgoszczy. No i tyle”.

Za skromnie i za krótko. Ale słowa nic to, ważniejsze jest działanie.

O jeden skok…

Rok 1982. Miał 24 lata, był w wojsku. – Niby to już człowiek w tym wieku rozsądny, byłem w miarę dojrzały. Od dawna sportowiec zresztą. Akurat do cywila miałem iść. Dowódca pozwolił szybciej opuścić jednostkę, pojechaliśmy więc z kolegami popływać nad Jezioro Jezuickie pod Bydgoszczą – opowiada pan Mirosław. – Skoczyłem do wody, nie znałem dna. Pamiętam, że widziałem pod wodą ludzi, ale nie byłem w stanie wypłynąć na powierzchnię. Sparaliżowało mnie. W końcu zacząłem się topić. Wyciągnęli mnie niemal martwego. Ktoś zaczął robić sztuczne oddychanie. Karetka zabrała mnie do szpitala, ale nikt nie dawał mi szans – mówi.

Neurochirurgia w Bydgoszczy była zresztą wówczas nieczynna. Pan Mirosław trafił na ortopedię. Ordynator, mówiąc brutalnie, choć uczciwie, postawił na nim krzyżyk. – Myśleli, że to kwestia krótkiego czasu i do piachu. W zasadzie przez pięć dni byłem więc bez właściwej opieki. Dopiero po tym czasie przewieźli mnie helikopterem wojskowym do Łodzi i tam zoperowali. Odbarczono mi rdzeń kręgowy, ale niestety duża część nerwów obumarła. Po trzech tygodniach byłem w stanie ruszyć palcem w lewej stopie, co niosło jakąś nadzieję na chodzenie. Dało mi to motywację do walki, do rehabilitacji.

Intensywna rehabilitacja w różnych ośrodkach trwała cztery lata. Pan Mirosław poznał wówczas Piotra Pawłowskiego, również poruszającego się na wózku po skoku do wody. Zaprzyjaźnili się, wspierali. – W Ciechocinku poznałem też kolegę z Wrocławia, po ciężkim urazie kręgosłupa, który jednak chodził o kulach. Powiedział mi, że jeszcze dwa lata pracy przede mną i stanę na nogi. Byłem więc optymistą, nie dawałem za wygraną. Po dwóch latach ciężkiej pracy nic się jednak nie zmieniło: nadal nie chodziłem. W końcu postanowiłem, że trzeba działać. Jeśli nie na własnych nogach, to na rękach. Poszedłem w sport!

Najlepsza rehabilitacja

Ćwiczenia okazały się dla pana Mirosława sposobem na nowe życie i najlepszym lekarstwem na smutek, a także świetną rehabilitacją. – Dość szybko stałem się w miarę samodzielny. Nauczyłem się radzić sobie z fizjologią, co było dla mnie ogromnie ważne. Potrafiłem wejść na łóżko i zejść z niego, ubrać się i rozebrać. Zamieszkałem sam w hotelu garnizonowym, renta wojskowa starczała na podstawowe potrzeby. W końcu dostałem mieszkanie kwaterunkowe i zacząłem wieść niezależne życie. Robiłem sam śniadania i kolacje, zakupy, obiady jadłem w jadłodajni.

W tamtych czasach, w latach 80., był awangardą. Wówczas przecież osoby poruszające się na wózkach zwykle rezygnowały z aktywności, były zależne od rodziny czy ośrodków pomocowych. On nie zgodził się na uzależnienie od cudzej pomocy. – Oczywiście miałem wokół siebie dobrych ludzi i mogłem na nich liczyć. Jednocześnie jednak musiałem się zmagać z mentalnością, która próbowała skazać mnie na wykluczenie i zmarginalizować. Ale ja byłem twardzielem. Pojechałem na stopa do Niemiec, do siostry! I udało się. W Niemczech nikogo to nie dziwiło, a Polsce było nie do pomyślenia. Chciałem to zmienić… – wspomina.

Pod koniec lat 80. uczestniczył w ważnym dla siebie obozie rehabilitacyjnym, prowadzonym przez Szwedów. – Dostałem wózek aktywny, dzięki czemu mogłem go wszechstronnie regulować, dostosowywać do potrzeb. Mogłem sprawniej się poruszać, nauczyłem się balansu, stania na dwóch kołach, podjeżdżania pod krawężniki i zjeżdżania ze schodów, ale także czegoś znacznie ważniejszego: walki o siebie i tego, że moje życie jest wartościowe. Mimo że na wózku, mogę wiele. Zresztą już wtedy poznawałem ludzi po wypadkach i starałem się z nimi rozmawiać, wszechstronnie wspierać, dawać nadzieję. Jeździłem na zajęcia ze studentami rehabilitacji i zacząłem promować, gdzie tylko się dało, aktywną rehabilitację osób na wózkach.

Pan Mirosław nawiązał kontakt z dawnym trenerem. Pod jego okiem zaczął ćwiczyć lekkoatletykę: pchnięcie kulą, rzut oszczepem, wyścig na wózkach. – W sanatorium wróciłem też do pływania. Początki były bardzo trudne. Kiedy pierwszy raz po wypadku zsunąłem się do wody i zacząłem płynąć żabką, okazało się, że nie mogę wyciągnąć głowy na powierzchnię. Mięśnie były mocno osłabione. Resztką sił pokazałem, że potrzebuję pomocy i jakiś chłopak mnie wyratował. A więc dwukrotnie w życiu topiłem się i dwukrotnie mnie uratowano. Czy takie szanse to przypadek? – uśmiecha się. Nie zraził się do wody. Trenował coraz więcej. Po dwóch miesiącach nieźle pływał wszystkimi stylami. – Wyczynem było dotarcie na treningi: 4 km na wózku poruszanym siłą własnych rąk. Kilka godzin podróży, godzina pływania i powrót. To było uciążliwe – wspomina.

W 1991 roku pan Mirosław został powołany do kadry narodowej. Pojechał do Wielkiej Brytanii na mistrzostwa świata w pływaniu. Zdobył złoty medal w żabce. – W stylu, przez który prawie się utopiłem – uśmiecha się. – Potem pojechałem na igrzyska olimpijskie do Barcelony. Zobaczyłem cudne miejsca i… inny mentalnie świat. Przed parą królewską Hiszpanii apel paraolimpijczyków czytał chłopak mocno niepełnosprawny, ze ślinotokiem. Dostał ogromne brawa. U nas byłoby to wówczas nie do pomyślenia. Akceptowani byli tylko „estetyczni” niepełnosprawni. Pozostałych spychano na margines, nawet w kadrze. Ja też odczuwałem, że jeśli potrzebuję pomocy w samolocie, by dotrzeć do toalety, to jestem gorszy i niepotrzebny. W Barcelonie więc, chociaż nie zdobyłem medalu, zobaczyłem, jak można żyć. Dało mi to energię do dalszej walki o siebie, a także o innych – dzieli się refleksją.

Największy sukces sportowy? Złoto z rekordem świata na olimpiadzie w Atlancie w 1996 roku. A największy sukces… życiowy?

Stuletni kręgosłup, serce waleczne

Pan Mirosław kilka lat temu musiał zamieszkać w DPS. Jego stan zdrowia pogorszył się. – Mam ogromne problemy z kręgosłupem szyjnym. Nawet pisać mi trudno. Lekarz powiedział, że biologiczny wiek mojego kręgosłupa to sto lat. Mieszkam w ośrodku, w którym przez wiele lat byłem wolontariuszem – przyjeżdżałem pomagać, rozmawiałem z ludźmi, motywowałem do walki o siebie. Miałem w tym doświadczenie, bo przez lata współpracowałem chociażby z prof. Talarem. Wzywał mnie do pacjentów, bym rozmawiał z nimi i dawał nadzieję, inspirował do dalszego życia. Dostałem od dobrych ludzi wiele, więc przekazywałem to dalej – opowiada.

Mimo problemów zdrowotnych pan Mirosław nadal czasem jeździ po zaprzyjaźnionych ośrodkach i motywuje osoby niepełnosprawne do walki o siebie. Od lat współpracuje również z wyjątkową instytucją, Fundacją im. dr. Piotra Janaszka „Podaj Dalej”. Wspiera budowę Osady Janaszkowo – miejsca, w którym osoby poruszające się na wózkach będą mieszkać, żyć jak najbardziej samodzielnie i godnie. – Marzę, że kiedyś też tam zamieszkam. To miejsce całkowicie wzorcowe. Zresztą również mieszkania treningowe to mój ważny cel. Chciałbym, by powstawało ich w Polsce jak najwięcej, bo to realna szansa dla osób niepełnosprawnych i ich rodzin. Szansa na normalność i dobrą przyszłość.

A chociaż kręgosłup niedomaga, serce nadal mężne. – Chcę dawać nadzieję do końca. Obecnie niepełnosprawni mają wielką szansę na zdrowie, na rehabilitację, bo medycyna jest na coraz wyższym poziomie – uważa pan Mirosław. – Ważne jest też jednak, by wierzyli w siebie, czuli się potrzebni i chcieli działać. Jeśli nawet nie uda się stanąć na własnych nogach i chodzić, to przecież ich życie się nie kończy! Na wózku można żyć godnie i w sposób pełny. Tę myśl chcę przekazywać wszystkim doświadczającym wypadków – dodaje.

Nie tylko o niepełnosprawność fizyczną w tym wszystkim chodzi. – Kilka osób dziękowało mi za… uratowane życie. Były tuż przed decyzją o samobójstwie. Chciały ze sobą skończyć. Nie zawsze były to osoby poruszające się na wózkach. Fizycznie zupełnie zdrowe, a mimo to w ciężkiej depresji. Udało się im pomóc. To mój największy życiowy sukces – mówi.

Pan Mirosław jest pewny, że jeśli udało mu się odzyskać radość życia i chęć do walki, to właśnie dlatego, żeby pomagać innym. – Mam dużo do przekazania. A gdy jest mi już bardzo, bardzo źle, gdy mam wszystkiego dość, mówię cicho: „Panie Boże, ty wiesz, że mam coś jeszcze do zrobienia”. I działam dalej – podsumowuje.

Taka to – Mirosława – sztuka życia.•

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.