Zawsze pojawia się to pytanie. Na pewno za wcześnie na kompleksowe podsumowania. Wiadomo jednak, że odpowiedź w przypadku ziemi kłodzkiej brzmi: tak. I dotyczy to choćby koordynacji akcji pomocowej. Brak skutecznego i systemowego działania w tym względzie woła o pomstę do nieba.
Za mocne słowa? Nie potrafię inaczej po tym, co zobaczyłem i o czym dowiedziałem się w Stroniu Śląskim, Lądku-Zdroju, Kłodzku czy okolicznych wsiach.
Krajobraz, jaki zastałem tam tuż po przejściu powodzi, był – mówiąc delikatne – przerażający. Nigdy niczego podobnego nie doświadczyłem. Prawdziwy kataklizm w czystej postaci. Więcej o tym pisałem tutaj:
Wiele mówią zdjęcia, które udało mi się zrobić, ale nawet one oddają zaledwie namiastkę tragedii, którą spowodowała wielka woda. Żaden obraz nie przekaże tej przestrzennej pustki, katastrofy, która otacza cię ze wszystkich stron, zapachów mułu, szlamu, czy odczuwalnej na skórze i w oddechu wilgoci zmieszanej z pyłem.
W XXI wieku ludzie potrafią się skomunikować z ulicy ze swoimi bliskimi na drugim końcu świata, mówić do nich przez kamery i wysyłać im dowolne treści. W tym samym czasie dwie godziny drogi od Wrocławia mieszkańcy po powodzi zostali odcięci na kilka dni od jakiejkolwiek możliwości kontaktu z bliskimi oraz instytucjonalnej pomocy.
W kilku miejscach wsparcie nadeszło po jakimś czasie z powietrza przez helikoptery. Wiele osób nie mogło w żaden sposób powiadomić swoich rodzin.
Fala przeszła w niedzielę. Dzisiaj mamy czwartek.
Nie mogę uwierzyć, że w erze takich osiągnięć technologicznych, chwalenia się uzbrajaniem i wzmacnianiem armii oraz innych formacji, słyszę od powodzian we wtorek: „Nie dotarły do nas żadne służby, nikt się nami nie interesuje, nikt nas o niczym nie informuje. Nie wiemy, co mamy dalej robić”.
Na miejscu spotkałem się z dezorientacją funkcjonariuszy (mam ogromny szacunek dla mundurowych. Wiem, że każdy z nich pomaga, jak może). Momentami jednak niektórzy wykazywali się opieszałością, inni argumentowali: "Nie mam takiego rozkazu". I potem słyszałem to także od mieszkańców bezpośrednio dotkniętych powodzią. Może wynikało to ze strachu lub istnieją jakieś inne powody. Nie chcę nikogo oceniać, ale fakty są takie, że chaotyczna, nieskoordynowana pomoc dla Stronia Śląskiego i okolic pogłębiła dramat tego miejsca.
Możemy dziś śmiało powiedzieć, że gdyby nie oddolne inicjatywy i mobilizacja społeczeństwa oraz prywatnego sektora (która ciągle wzrasta), tragedia byłaby jeszcze większa. Na miejscu trudno dowiedzieć się, dlaczego tak się dzieje. Nikt nie chce udzielać informacji, odpowiadać na pytania – tym bardziej na te niewygodne.
Więcej pożytecznych bieżących wiadomości otrzymywałem przez różne nieformalne grupy w mediach społecznościowych niż od służb. A zdarzyło mi się przekazać im jakiś sprawdzony fakt z internetu, który powodował zdziwienie. Wydaje się, że ludzie wyszkoleni powinni radzić sobie z sytuacjami kryzysowymi. O ile zostali wyszkoleni. Ci na górze po prostu nie udźwignęli sytuacji, zawiedli.
Kiedy we Wrocławiu organizowano sztaby kryzysowe, konferencje prasowe na szczeblu rządowym, analizowano dogłębnie idącą na północ po Opolszczyźnie oraz Dolnym Śląsku falę, Kłodzko, Stronie Śląskie, Lądek-Zdrój i okolice mierzyły się z dramatem popowodziowym bez odpowiedniego wsparcia.
I nie chodzi tu o szybkie rozpatrywanie wniosków o zasiłki powodziowe ani o zwiększenie kwot wsparcia. Dla setek, o ile nie tysięcy ludzi mijały kolejne noce bez prądu, wody bieżącej i pitnej, gazu, światła, sieci komórkowej, internetu. Czekali przy świeczkach, czasem nawet i te się skończyły. W dodatku zagrożeni realnym problemem szabrownictwa (byłem świadkiem obywatelskiego ujęcia złodzieja).
Mam nieodparte wrażenie, że dysponuje się siłami i środkami nieproporcjonalnymi do skali zniszczeń, a na to nakładają się dezinformacja i nieodpowiednio wyważony, niewspółmierny do rzeczywistości przekaz medialny. Ten ostatni, owszem, zauważał powódź w Stroniu czy Lądku, ale na przykład skupiał się za bardzo na stosunkowo spokojnym i bezpiecznym Wrocławiu, tworząc swoisty spektakl walki o obronę miasta.
W tym samym czasie
Oby zmiana koordynatora działań na ziemi lądeckiej, którą zarządził premier Donald Tusk, poprawiła efektywność. Widocznie do gabinetów decydentów doszła w jakimś stopniu informacja o fatalnej organizacji pomocy w tym regionie.
Myślę, że teraz już może być tylko łatwiej, ale pierwsze dni są plamą na honorze naszego państwa. Dramat mieszkańców ziemi kłodzkiej łamie serca. Oni potrzebują wiader, łopat, środków czystości oraz naszego czasu i energii do sprzątania zniszczeń. Ale żeby to zaistniało, potrzebują wcześniej naszej uwagi i świadomości, jakie piekło ich spotkało.
Zawsze pojawia się to pytanie. Na pewno za wcześnie na kompleksowe podsumowania. Wiadomo jednak, że odpowiedź w przypadku ziemi kłodzkiej brzmi: tak. I dotyczy to choćby koordynacji akcji pomocowej. Brak skutecznego i systemowego działania w tym względzie woła o pomstę do nieba.
Za mocne słowa? Nie potrafię inaczej po tym, co zobaczyłem i o czym dowiedziałem się w Stroniu Śląskim, Lądku-Zdroju, Kłodzku czy okolicznych wsiach.
Krajobraz, jaki zastałem tam tuż po przejściu powodzi, był – mówiąc delikatne – przerażający. Nigdy niczego podobnego nie doświadczyłem. Prawdziwy kataklizm w czystej postaci. Więcej o tym pisałem tutaj:
Wiele mówią zdjęcia, które udało mi się zrobić, ale nawet one oddają zaledwie namiastkę tragedii, którą spowodowała wielka woda. Żaden obraz nie przekaże tej przestrzennej pustki, katastrofy, która otacza cię ze wszystkich stron, zapachów mułu, szlamu, czy odczuwalnej na skórze i w oddechu wilgoci zmieszanej z pyłem.
W XXI wieku ludzie potrafią się skomunikować z ulicy ze swoimi bliskimi na drugim końcu świata, mówić do nich przez kamery i wysyłać im dowolne treści. W tym samym czasie dwie godziny drogi od Wrocławia mieszkańcy po powodzi zostali odcięci na kilka dni od jakiejkolwiek możliwości kontaktu z bliskimi oraz instytucjonalnej pomocy.
W kilku miejscach wsparcie nadeszło po jakimś czasie z powietrza przez helikoptery. Wiele osób nie mogło w żaden sposób powiadomić swoich rodzin.
Fala przeszła w niedzielę. Dzisiaj mamy czwartek.
Nie mogę uwierzyć, że w erze takich osiągnięć technologicznych, chwalenia się uzbrajaniem i wzmacnianiem armii oraz innych formacji, słyszę od powodzian we wtorek: „Nie dotarły do nas żadne służby, nikt się nami nie interesuje, nikt nas o niczym nie informuje. Nie wiemy, co mamy dalej robić”.
Na miejscu spotkałem się z dezorientacją funkcjonariuszy (mam ogromny szacunek dla mundurowych. Wiem, że każdy z nich pomaga, jak może). Momentami jednak niektórzy wykazywali się opieszałością, inni argumentowali: "Nie mam takiego rozkazu". I potem słyszałem to także od mieszkańców bezpośrednio dotkniętych powodzią. Może wynikało to ze strachu lub istnieją jakieś inne powody. Nie chcę nikogo oceniać, ale fakty są takie, że chaotyczna, nieskoordynowana pomoc dla Stronia Śląskiego i okolic pogłębiła dramat tego miejsca.
Możemy dziś śmiało powiedzieć, że gdyby nie oddolne inicjatywy i mobilizacja społeczeństwa oraz prywatnego sektora (która ciągle wzrasta), tragedia byłaby jeszcze większa. Na miejscu trudno dowiedzieć się, dlaczego tak się dzieje. Nikt nie chce udzielać informacji, odpowiadać na pytania – tym bardziej na te niewygodne.
Więcej pożytecznych bieżących wiadomości otrzymywałem przez różne nieformalne grupy w mediach społecznościowych niż od służb. A zdarzyło mi się przekazać im jakiś sprawdzony fakt z internetu, który powodował zdziwienie. Wydaje się, że ludzie wyszkoleni powinni radzić sobie z sytuacjami kryzysowymi. O ile zostali wyszkoleni. Ci na górze po prostu nie udźwignęli sytuacji, zawiedli.
Kiedy we Wrocławiu organizowano sztaby kryzysowe, konferencje prasowe na szczeblu rządowym, analizowano dogłębnie idącą na północ po Opolszczyźnie oraz Dolnym Śląsku falę, Kłodzko, Stronie Śląskie, Lądek-Zdrój i okolice mierzyły się z dramatem popowodziowym bez odpowiedniego wsparcia.
I nie chodzi tu o szybkie rozpatrywanie wniosków o zasiłki powodziowe ani o zwiększenie kwot wsparcia. Dla setek, o ile nie tysięcy ludzi mijały kolejne noce bez prądu, wody bieżącej i pitnej, gazu, światła, sieci komórkowej, internetu. Czekali przy świeczkach, czasem nawet i te się skończyły. W dodatku zagrożeni realnym problemem szabrownictwa (byłem świadkiem obywatelskiego ujęcia złodzieja).
Mam nieodparte wrażenie, że dysponuje się siłami i środkami nieproporcjonalnymi do skali zniszczeń, a na to nakładają się dezinformacja i nieodpowiednio wyważony, niewspółmierny do rzeczywistości przekaz medialny. Ten ostatni, owszem, zauważał powódź w Stroniu czy Lądku, ale na przykład skupiał się za bardzo na stosunkowo spokojnym i bezpiecznym Wrocławiu, tworząc swoisty spektakl walki o obronę miasta.
W tym samym czasie
Oby zmiana koordynatora działań na ziemi lądeckiej, którą zarządził premier Donald Tusk, poprawiła efektywność. Widocznie do gabinetów decydentów doszła w jakimś stopniu informacja o fatalnej organizacji pomocy w tym regionie.
Myślę, że teraz już może być tylko łatwiej, ale pierwsze dni są plamą na honorze naszego państwa. Dramat mieszkańców ziemi kłodzkiej łamie serca. Oni potrzebują wiader, łopat, środków czystości oraz naszego czasu i energii do sprzątania zniszczeń. Ale żeby to zaistniało, potrzebują wcześniej naszej uwagi i świadomości, jakie piekło ich spotkało.