Mieszkańcy, którzy przeżyli tam już kilka powodzi w ciągu kilkudziesięciu lat, mówią teraz ze łzami w oczach: "Czegoś takiego jeszcze tutaj nie było". Kataklizm na ziemi kłodzkiej pokazuje dobitnie centrum Stronia Śląskiego. A właściwie jego brak... Wielka woda zabierała domy, samochody, mosty i drzewa. Wielu zabrała też nadzieję. Oficjalnie nikt nie mówi o tym, że brakuje tam teraz skutecznej, skoordynowanej pomocy.
W czasie, gdy Wrocław szykuje się na kulminacyjną falę powodziową, a prognozy eksperckie mówią o tym, że nie będzie ona szkodliwa i zmieści się w wałach przeciwpowodziowych, ziemia kłodzka przeżywa istne piekło.
Powódź, która nawiedziła tamte tereny, siała prawdziwe spustoszenie. Woda zabierała całe domy, mosty, samochody, konary drzew i jezdnie, a zostawiła po sobie krajobraz niczym po wojnie. Suche liczby, nawet najbardziej przerażające, nie oddadzą tego, jakie szkody spowodował ten kataklizm. Nie przekażą tego też najlepsze zdjęcia i filmy.
Ulice Kłodzka, Lądka-Zdroju, Stronia Śląskiego i pobliskie wsie wyglądają jak niektóre miejscowości w maju 1945 r., tuż po II wojnie światowej. I nie ma w tym żadnej przesady.
Główną przyczyną takiego stanu rzeczy, poza tymi oczywistymi podawanymi w przestrzeni publicznej i medialnej, jest nieprzewidziane pęknięcie tamy w Stroniu Śląskim w niedzielne południe. To wyzwoliło niszczycielską falę wody, która zabierała ze sobą dosłownie wszystko. Co najgorsze, ta informacja nie dotarła na czas (i w ogóle) do niektórych mieszkańców terenów położonych niżej, co spotęgowało tragedię.
Mimo że wielka woda opadła w poniedziałek, są wsie (np. Kletno, Boboszów czy Kamienica za Stroniem Śląskim), które od 2-3 dni pozostają odcięte od świata, a ich mieszkańcy jedyne wsparcie otrzymują z powietrza za pomocą helikopterów. Urwane drogi skutecznie utrudniają dojście. Lokalsi przekazują informacje o braku jedzenia i wody. Pojedyncze osoby próbują się tam dostać pieszo, przez góry. To dosłowny stan klęski żywiołowej, niewyobrażalny w dobie smartfonów, internetu i nowoczesnych technologii.
Mimo ogromu zniszczeń ziemia kłodzka przez kilka pierwszych dni po przejściu tragicznej w skutkach fali powodziowej doświadcza nieskoordynowanej pomocy, często jedynie oddolnej. Polacy tam mieszkający i z innych rejonów kraju dogadują się i wymieniają wiadomościami na różnych grupach w mediach społecznościowych. Kierują się nawzajem do miejsc pilnych potrzeb. Starają się omijać utrudnienia drogowe, czyli zamknięte trasy. I są w tm skuteczni. W przeciwieństwie do władz i służb. Powinno być przecież na odwrót.
Premier Donald Tusk poinformował, że nadbryg. Michał Kamieniecki przejął zarządzanie kryzysowe w Stroniu Śląskim i Lądku-Zdroju; do obu gmin docierają kolejne oddziały wojska, ale trzeba przyznać, że to naprawdę późno.
Na miejscu, jak i przez internet ludzie szukają bliskich. W Stroniu i okolicach mówi się nawet o 100 osobach zaginionych i 10 ofiarach śmiertelnych. Straż pożarna nie owija w bawełnę - w gruzach, zniszczonych budynkach czy samochodach mogą leżeć ludzkie ciała albo ich kawałki. - Może będziemy znajdować je w lasach i dalszych terenach, nigdy niezidentyfikowane - słyszę od jednego ze strażaków.
Służby nie dotarły jeszcze w wiele zakątków, mimo że minęły 3 dni od tragedii. W Polsce z kolei nie ma świadomości skali zniszczeń, jaka dotknęła Stronie Śląskie i Lądek-Zdrój, ponieważ przekaz medialny tego zupełnie nie oddaje. Ludzie funkcjonują tam wciąż bez bieżącej wody, prądu, sieci GSM i internetu (choć z godziny na godziny jest z tymi ostatnimi coraz lepiej) i czasem nawet bez żywności i wody pitnej.
Właśnie poprzez problemy z siecią telefoniczną sytuacja zrobiła się tragiczna. W zalanych miejscowościach mieszkańcy wchodzili na okoliczne wzgórza, żeby powiadamiać o swojej sytuacji. I to czasem nie przynosiło zamierzonego skutku.
Powodzianie przekazują sobie historię o rodzinie (rodzicach z dziećmi), która próbowała uciec ze Stronia przed falą samochodem. Woda jednak ich dopadła, porwała pojazd i niosła kilka kilometrów. Zatrzymał się dopiero w Lądku-Zdroju. Według przekazu, wszyscy w środku zginęli.
Zdecydowanie najbardziej w wyniku powodzi ucierpiało Stronie Śląskie, położone w dolinie rzek. Woda właściwie zmiotła centrum miasteczka. Zabrała m.in. komisariat. Na obszernym terenie zalega mnóstwo gruzu, konarów, samochodów. Niektóre zostały wbite przez falę w budynki. To straty nieporównywalne np. do Kłodzka, nie wspominając miejscowości położonych na północ, jak Paczków czy Kamieniec Ząbkowicki. Fala uderzyła tam z ogromną siłą, powodując spustoszenie.
Potrzeby zmieniają się z godziny na godzinę. Brakuje rąk do pracy przy porządkowaniu i sprzątaniu. W terenie zamkniętym w trójkącie Kłodzko - Stronie Śląskie - Lądek-Zdrój na wagę złota są łopaty, kalosze, taczki, gaz w butlach i kartuszach, kuchenki, miotły i szufle różnego rodzaju, woda w butelkach, środki do dezynfekcji, środki czystości, przedłużacze, wiadra, powerbanki, suchy prowiant, koce, osuszacze, czołówki, latarki...
Ta lista jest o wiele dłuższa i zależy od konkretnego miejsca. Czasem jedna wioska ma nadmiar suchego prowiantu, a kilkanaście kilometrów dalej tego brakuje. Gdyby nie oddolna pomoc, sytuacja byłaby tragiczna, a i tak jest bardzo zła.
Mieszkańcy gór są silni, nie panikują, stawiają czoła wyzwaniu, ale bezwzględnie potrzebują pomocy. Szczególnie ci indywidualni. W Stroniu Śląskim są domy, gdzie nie dotarły wojsko, straż czy żadna inna pomoc, a ludzie muszą radzić sobie sami. Mają poczucie opuszczenia.
- W nasz dom dosłownie uderzyła fala ponadmetrowa. Zniszczyła wszystkie meble i ściany. Woda zastała sąsiadów, którzy skakali przez balkon. Ewakuowałam chorą na nadciśnienie mamę w nocy z soboty na niedzielę o 1.30, a z nią wywiozłam także syna. Sama podjęłam tę decyzję. Ja opuściłam dom 10 minut przed falą z pękniętej tamy, czyli w niedzielę po południu. Nie wiedzieliśmy w ogóle o tym zdarzeniu. Wyniosłam tylko dokumenty. Potem nie mogłam się dostać do domu. Przebiegłam od tyłu, przez łąki, żeby zobaczyć, czy stoi. Gdy woda opadła, zostało wielkie błoto. A wcześniej mi się śniło, jak widziałam podniesiony poziom wody w rzece, że wielka fala zabiera wszystko - mówi nam Joanna Mazurek ze Stronia Śląskiego.
Stoi przed swoim domem w klapkach, na urwanej jezdni, przed wielką wyrwą, którą płynie jeszcze wartko rzeka.
Kiedy woda opadła do połowy podwórka położonego na wzgórzu, wróciła z bliskimi do domu, ale nikt ich nie informował, co się dalej dzieje, mimo że budynek znajduje się praktycznie przy samej rzece Morawka, przy głównym korycie zniszczeń. Dzieli go teraz od wody urwana ulica. Płoty zostały zmiecione. Drewno z piwnicy powybijało szyby sąsiadom.
- Nie było u nas nikogo ze straży, policji czy wojska. Nikt nie zapytał, czy żyjemy. Nikt się nami nie zainteresował. Dotarli do nas tylko dziennikarze. Śpimy na górze. Na dole wszystkie meble są powywracane, panele zostały wyrwane. Musiało się strasznie kotłować. Nigdy nie przeżyliśmy czegoś takiego. Jest o wiele gorzej niż w 1997 roku - dodaje mieszkanka Stronia.
Kilkanaście metrów dalej stoją przychodnia i apteka. Opierają się o nią wielkie konary drzew. Szyby na dole są wybite. Budynek stał się pułapką dla dr Anny Zając, która tam przyjmuje pacjentów. Została w lecznicy do samego końca, udzielając pomocy, aż nadeszła wielka fala.
- Zanim tama pękła, to i tak szła woda i było nieco zalane. Podjechaliśmy pod przychodnię, żeby podłączyć generator prądu do szczepionek i leków. Nagle zobaczyliśmy, że idą kłęby wody. Wywnioskowaliśmy, że tama pękła. To były 2-3 minuty. Mąż zdążył wyskoczyć z okna z pierwszego piętra po drugiej stronie budynku. Odpalił samochód i wyjechał. Ja już nie zdążyłam. Obserwowałam tę siłę wody z góry - wspomina lekarka.
Dosłownie parędziesiąt metrów dalej woda wtedy zabrała budynek. Doktor Zając wyszła po chwili na balkon i była w szoku. Po 5 minutach od nadejścia fali okolica zmieniła się nie do poznania. - Jakbym znalazła się w innym świecie, w innym mieście. Przede mną nie było nic. Straszne - wspomina. Przeczekała 4 godziny, aż woda zdecydowanie opadła i mogła bezpiecznie się wydostać.
Ziemia kłodzka czeka na skoordynowaną, jak i oddolną pomoc. Woda opadła w poniedziałek i potrzeby tego terenu będą się pogłębiać, a szacunki strat powiększać.
Mieszkańcy, którzy przeżyli tam już kilka powodzi w ciągu kilkudziesięciu lat, mówią teraz ze łzami w oczach: "Czegoś takiego jeszcze tutaj nie było". Kataklizm na ziemi kłodzkiej pokazuje dobitnie centrum Stronia Śląskiego. A właściwie jego brak... Wielka woda zabierała domy, samochody, mosty i drzewa. Wielu zabrała też nadzieję. Oficjalnie nikt nie mówi o tym, że brakuje tam teraz skutecznej, skoordynowanej pomocy.
W czasie, gdy Wrocław szykuje się na kulminacyjną falę powodziową, a prognozy eksperckie mówią o tym, że nie będzie ona szkodliwa i zmieści się w wałach przeciwpowodziowych, ziemia kłodzka przeżywa istne piekło.
Powódź, która nawiedziła tamte tereny, siała prawdziwe spustoszenie. Woda zabierała całe domy, mosty, samochody, konary drzew i jezdnie, a zostawiła po sobie krajobraz niczym po wojnie. Suche liczby, nawet najbardziej przerażające, nie oddadzą tego, jakie szkody spowodował ten kataklizm. Nie przekażą tego też najlepsze zdjęcia i filmy.
Ulice Kłodzka, Lądka-Zdroju, Stronia Śląskiego i pobliskie wsie wyglądają jak niektóre miejscowości w maju 1945 r., tuż po II wojnie światowej. I nie ma w tym żadnej przesady.
Główną przyczyną takiego stanu rzeczy, poza tymi oczywistymi podawanymi w przestrzeni publicznej i medialnej, jest nieprzewidziane pęknięcie tamy w Stroniu Śląskim w niedzielne południe. To wyzwoliło niszczycielską falę wody, która zabierała ze sobą dosłownie wszystko. Co najgorsze, ta informacja nie dotarła na czas (i w ogóle) do niektórych mieszkańców terenów położonych niżej, co spotęgowało tragedię.
Mimo że wielka woda opadła w poniedziałek, są wsie (np. Kletno, Boboszów czy Kamienica za Stroniem Śląskim), które od 2-3 dni pozostają odcięte od świata, a ich mieszkańcy jedyne wsparcie otrzymują z powietrza za pomocą helikopterów. Urwane drogi skutecznie utrudniają dojście. Lokalsi przekazują informacje o braku jedzenia i wody. Pojedyncze osoby próbują się tam dostać pieszo, przez góry. To dosłowny stan klęski żywiołowej, niewyobrażalny w dobie smartfonów, internetu i nowoczesnych technologii.
Mimo ogromu zniszczeń ziemia kłodzka przez kilka pierwszych dni po przejściu tragicznej w skutkach fali powodziowej doświadcza nieskoordynowanej pomocy, często jedynie oddolnej. Polacy tam mieszkający i z innych rejonów kraju dogadują się i wymieniają wiadomościami na różnych grupach w mediach społecznościowych. Kierują się nawzajem do miejsc pilnych potrzeb. Starają się omijać utrudnienia drogowe, czyli zamknięte trasy. I są w tm skuteczni. W przeciwieństwie do władz i służb. Powinno być przecież na odwrót.
Premier Donald Tusk poinformował, że nadbryg. Michał Kamieniecki przejął zarządzanie kryzysowe w Stroniu Śląskim i Lądku-Zdroju; do obu gmin docierają kolejne oddziały wojska, ale trzeba przyznać, że to naprawdę późno.
Na miejscu, jak i przez internet ludzie szukają bliskich. W Stroniu i okolicach mówi się nawet o 100 osobach zaginionych i 10 ofiarach śmiertelnych. Straż pożarna nie owija w bawełnę - w gruzach, zniszczonych budynkach czy samochodach mogą leżeć ludzkie ciała albo ich kawałki. - Może będziemy znajdować je w lasach i dalszych terenach, nigdy niezidentyfikowane - słyszę od jednego ze strażaków.
Służby nie dotarły jeszcze w wiele zakątków, mimo że minęły 3 dni od tragedii. W Polsce z kolei nie ma świadomości skali zniszczeń, jaka dotknęła Stronie Śląskie i Lądek-Zdrój, ponieważ przekaz medialny tego zupełnie nie oddaje. Ludzie funkcjonują tam wciąż bez bieżącej wody, prądu, sieci GSM i internetu (choć z godziny na godziny jest z tymi ostatnimi coraz lepiej) i czasem nawet bez żywności i wody pitnej.
Właśnie poprzez problemy z siecią telefoniczną sytuacja zrobiła się tragiczna. W zalanych miejscowościach mieszkańcy wchodzili na okoliczne wzgórza, żeby powiadamiać o swojej sytuacji. I to czasem nie przynosiło zamierzonego skutku.
Powodzianie przekazują sobie historię o rodzinie (rodzicach z dziećmi), która próbowała uciec ze Stronia przed falą samochodem. Woda jednak ich dopadła, porwała pojazd i niosła kilka kilometrów. Zatrzymał się dopiero w Lądku-Zdroju. Według przekazu, wszyscy w środku zginęli.
Zdecydowanie najbardziej w wyniku powodzi ucierpiało Stronie Śląskie, położone w dolinie rzek. Woda właściwie zmiotła centrum miasteczka. Zabrała m.in. komisariat. Na obszernym terenie zalega mnóstwo gruzu, konarów, samochodów. Niektóre zostały wbite przez falę w budynki. To straty nieporównywalne np. do Kłodzka, nie wspominając miejscowości położonych na północ, jak Paczków czy Kamieniec Ząbkowicki. Fala uderzyła tam z ogromną siłą, powodując spustoszenie.
Potrzeby zmieniają się z godziny na godzinę. Brakuje rąk do pracy przy porządkowaniu i sprzątaniu. W terenie zamkniętym w trójkącie Kłodzko - Stronie Śląskie - Lądek-Zdrój na wagę złota są łopaty, kalosze, taczki, gaz w butlach i kartuszach, kuchenki, miotły i szufle różnego rodzaju, woda w butelkach, środki do dezynfekcji, środki czystości, przedłużacze, wiadra, powerbanki, suchy prowiant, koce, osuszacze, czołówki, latarki...
Ta lista jest o wiele dłuższa i zależy od konkretnego miejsca. Czasem jedna wioska ma nadmiar suchego prowiantu, a kilkanaście kilometrów dalej tego brakuje. Gdyby nie oddolna pomoc, sytuacja byłaby tragiczna, a i tak jest bardzo zła.
Mieszkańcy gór są silni, nie panikują, stawiają czoła wyzwaniu, ale bezwzględnie potrzebują pomocy. Szczególnie ci indywidualni. W Stroniu Śląskim są domy, gdzie nie dotarły wojsko, straż czy żadna inna pomoc, a ludzie muszą radzić sobie sami. Mają poczucie opuszczenia.
- W nasz dom dosłownie uderzyła fala ponadmetrowa. Zniszczyła wszystkie meble i ściany. Woda zastała sąsiadów, którzy skakali przez balkon. Ewakuowałam chorą na nadciśnienie mamę w nocy z soboty na niedzielę o 1.30, a z nią wywiozłam także syna. Sama podjęłam tę decyzję. Ja opuściłam dom 10 minut przed falą z pękniętej tamy, czyli w niedzielę po południu. Nie wiedzieliśmy w ogóle o tym zdarzeniu. Wyniosłam tylko dokumenty. Potem nie mogłam się dostać do domu. Przebiegłam od tyłu, przez łąki, żeby zobaczyć, czy stoi. Gdy woda opadła, zostało wielkie błoto. A wcześniej mi się śniło, jak widziałam podniesiony poziom wody w rzece, że wielka fala zabiera wszystko - mówi nam Joanna Mazurek ze Stronia Śląskiego.
Stoi przed swoim domem w klapkach, na urwanej jezdni, przed wielką wyrwą, którą płynie jeszcze wartko rzeka.
Kiedy woda opadła do połowy podwórka położonego na wzgórzu, wróciła z bliskimi do domu, ale nikt ich nie informował, co się dalej dzieje, mimo że budynek znajduje się praktycznie przy samej rzece Morawka, przy głównym korycie zniszczeń. Dzieli go teraz od wody urwana ulica. Płoty zostały zmiecione. Drewno z piwnicy powybijało szyby sąsiadom.
- Nie było u nas nikogo ze straży, policji czy wojska. Nikt nie zapytał, czy żyjemy. Nikt się nami nie zainteresował. Dotarli do nas tylko dziennikarze. Śpimy na górze. Na dole wszystkie meble są powywracane, panele zostały wyrwane. Musiało się strasznie kotłować. Nigdy nie przeżyliśmy czegoś takiego. Jest o wiele gorzej niż w 1997 roku - dodaje mieszkanka Stronia.
Kilkanaście metrów dalej stoją przychodnia i apteka. Opierają się o nią wielkie konary drzew. Szyby na dole są wybite. Budynek stał się pułapką dla dr Anny Zając, która tam przyjmuje pacjentów. Została w lecznicy do samego końca, udzielając pomocy, aż nadeszła wielka fala.
- Zanim tama pękła, to i tak szła woda i było nieco zalane. Podjechaliśmy pod przychodnię, żeby podłączyć generator prądu do szczepionek i leków. Nagle zobaczyliśmy, że idą kłęby wody. Wywnioskowaliśmy, że tama pękła. To były 2-3 minuty. Mąż zdążył wyskoczyć z okna z pierwszego piętra po drugiej stronie budynku. Odpalił samochód i wyjechał. Ja już nie zdążyłam. Obserwowałam tę siłę wody z góry - wspomina lekarka.
Dosłownie parędziesiąt metrów dalej woda wtedy zabrała budynek. Doktor Zając wyszła po chwili na balkon i była w szoku. Po 5 minutach od nadejścia fali okolica zmieniła się nie do poznania. - Jakbym znalazła się w innym świecie, w innym mieście. Przede mną nie było nic. Straszne - wspomina. Przeczekała 4 godziny, aż woda zdecydowanie opadła i mogła bezpiecznie się wydostać.
Ziemia kłodzka czeka na skoordynowaną, jak i oddolną pomoc. Woda opadła w poniedziałek i potrzeby tego terenu będą się pogłębiać, a szacunki strat powiększać.