– Ale kto to o mnie powiedział? – pyta trochę przestraszona pani Urszula, która pomaga bezdomnym w Chropaczowie. – Jak jest taka brzydka pogoda, to ja muszę iść szukać potrzebujących pomocy.
Tyle lat nikt nic nie wiedział. Czy to potrzebne, żeby o tym pisać? Będzie już z 10 lat, jak się tym zajmuję. A może nawet więcej? Zaczęło się od sąsiada, który mieszkał nade mną. On jako dziecko miał chorobę Heinego-Medina. Został sam, bo mu rodzice zmarli. Zaczął pić. Bardzo się stoczył, wyniósł właściwie wszystko z mieszkania. Kiedy zobaczyłam, że pije już denaturat, zrobiło mi się go żal. Pomyślałam, że podzielę się z nim jedzeniem. Jak je zobaczył, to się popłakał z radości, cały się trząsł ze wzruszenia. Pytał się, czy to naprawdę dla niego, czy może się poczęstować. Od tej pory przynosiłam mu już regularnie coś do zjedzenia. Aż zachorował, ale nie chciał iść do lekarza. Załatwiłam mu wtedy wizytę domową. Trafił do szpitala, okazało się, że ma gruźlicę. Wtedy też po raz pierwszy poczułam, że moja pomoc może być źle odbierana przez innych: lekarka denerwowała się, jak mogłam się zajmować tak ciężko chorym, twierdziła, że pewnie się zaraziłam. Ale to wcale mnie nie zniechęciło. Jeździłam potem do niego w odwiedziny. Niestety to było ostatnie stadium gruźlicy, sąsiad zmarł w szpitalu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
– Ale kto to o mnie powiedział? – pyta trochę przestraszona pani Urszula, która pomaga bezdomnym w Chropaczowie. – Jak jest taka brzydka pogoda, to ja muszę iść szukać potrzebujących pomocy.
Tyle lat nikt nic nie wiedział. Czy to potrzebne, żeby o tym pisać? Będzie już z 10 lat, jak się tym zajmuję. A może nawet więcej? Zaczęło się od sąsiada, który mieszkał nade mną. On jako dziecko miał chorobę Heinego-Medina. Został sam, bo mu rodzice zmarli. Zaczął pić. Bardzo się stoczył, wyniósł właściwie wszystko z mieszkania. Kiedy zobaczyłam, że pije już denaturat, zrobiło mi się go żal. Pomyślałam, że podzielę się z nim jedzeniem. Jak je zobaczył, to się popłakał z radości, cały się trząsł ze wzruszenia. Pytał się, czy to naprawdę dla niego, czy może się poczęstować. Od tej pory przynosiłam mu już regularnie coś do zjedzenia. Aż zachorował, ale nie chciał iść do lekarza. Załatwiłam mu wtedy wizytę domową. Trafił do szpitala, okazało się, że ma gruźlicę. Wtedy też po raz pierwszy poczułam, że moja pomoc może być źle odbierana przez innych: lekarka denerwowała się, jak mogłam się zajmować tak ciężko chorym, twierdziła, że pewnie się zaraziłam. Ale to wcale mnie nie zniechęciło. Jeździłam potem do niego w odwiedziny. Niestety to było ostatnie stadium gruźlicy, sąsiad zmarł w szpitalu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.