– To droga znaczona Różańcem, Koronką do Bożego Miłosierdzia, rozmowami, milczeniem, zachwytem nad stworzeniem, liczeniem metrów do końca etapu – opowiadają pielgrzymi wędrujący przez Italię.
Było tak: dwa lata, jedenaście dni i dziewiętnaście minut temu „przypielgrzymowalismy” z granicy szwajcarsko-włoskiej do Rzymu. Oczywiście jak na każdej pielgrzymce było cudownie i pięknie – wspomina ks. Grzegorz Puchalski z Elbląga.
W tym roku 3 września wraz z ks. Andrzejem Preussem wyruszyli w dalszą drogę. Ze stolicy Italii na własnych nogach zmierzają w kierunku miejscowości Santa Maria di Leuca, leżącej na krańcu włoskiego buta. To część dawnej drogi pielgrzymów zmierzających do grobu Pana Jezusa.
– Jeżeli Pan Jezus pozwoli, to w przyszłym roku dojdziemy do Jerozolimy. Przed nami około 30 dni drogi, więc i 30 dni modlitwy – wyjaśnia ks. Andrzej. – Modlimy się w intencjach nadesłanych do nas drogą elektroniczną. Dwa lata temu łaski spadły na wielu. Tak więc teraz również prosimy o nadsyłanie swoich intencji – dodaje. Piszcie więc, bo warto.
Pątnicy pierwsze kroki na tegorocznej trasie stawiali na słynnej Via Appia Antica. To od razu skłania do głębszych przemyśleń. – To tam zadaliśmy sobie pytanie: „Quo vadis, Domine?” – mówi ks. Andrzej. – Dokąd idziesz Panie? Kto komu stawia to pytanie? Czy pytam Jezusa, dokąd idzie, abym mógł iść za Nim? – zastanawiają się kapłani.
Filozoficzną zadumę przerwali niespodziewani goście. – Do naszej pielgrzymki dołączyły... kozy – śmieje się ks. Grzegorz. – Towarzyszyły nam przez spory kawałek. To było zabawne przeżycie, ale jednocześnie symboliczne, „pasterskie” doświadczenie.
Każdy dzień na pielgrzymce kapłani zaczynają od brewiarza. To postanowienie, które pątnicy podjęli po dotarciu do Castel Gandolfo. – Po brewiarzu było śniadanie i możliwość zwiedzenia Pałacu Apostolskiego – opowiada ks. A. Preuss. – Ponieważ papież Franciszek nie wypoczywa w Castel Gandolfo, mogliśmy wejść nawet do mieszkania, w którym zazwyczaj rezyduje. Od jednego z mieszkańców dowiedzieliśmy się, że w czasie II wojny światowej na terytorium papieskim w Castel Gandolfo znalazło schronienie 20 tysięcy mieszkańców tych okolic – wyjaśnia.
Trzeciego dnia pojawiły się pierwsze poważne przygody. – Nie wiem, czy to z powodu słabszego oznakowania, czy też z powodu naszej nieuwagi dwa razy zgubiliśmy drogę, ale dość szybko wracaliśmy na szlak – mówi ks. Puchalski.
W poszukiwaniu miejsca na nocleg pielgrzymi trafili do sanktuarium Madonna del Soccorso, które położone jest na zboczu góry. – Ledwo się tam wdrapaliśmy, a już po chwili trzeba było schodzić. Okazało się bowiem, że dom należący do trynitarzy jest obecnie wypełniony młodymi uchodźcami. Podobnie i konwent św. Franciszka – opuszczony przez braci – gromadzi dzieci uciekinierów z Afryki.
Gospodarze, którzy przyjęli pielgrzymów, tego dnia doradzili im, by w następny etap udać się drogą alternatywną, która omija góry. – Ale my – bo jak nie my, to kto – poszliśmy przez góry. Nie wiem, jak to się dzieje, ale było zdecydowanie więcej wspinaczki niż schodzenia, chociaż idziemy w stronę morza – uśmiecha się ks. Andrzej.
W górach spotkała ich kolejna przygoda ze zwierzętami. – Na naszej drodze stanął byczek. Na szczęście nasi Aniołowie Stróżowie zaprowadzili go do zagrody, bo inaczej byłby kłopot – wspominają.
Jedną z pokus czyhających na pielgrzyma w tym zakątku świata są piękne plaże, ciepłe błękitne morze, gorące słońce, idealne warunki do kąpieli. – Ale my twardo je omijamy i idziemy w góry. Plaże trzymamy przynajmniej na roztropną odległość, żeby spokojnie kontynuować drogę – zaznacza ks. Andrzej. – Czasem jest upalnie. Już wiemy, że za późno wyszliśmy, musimy się więcej napocić. Ale mimo to idziemy dalej w drogę znaczoną Różańcem, Koronką do Bożego Miłosierdzia, rozmowami, milczeniem, zachwytem nad stworzeniem, liczeniem metrów do końca etapu... – opowiada.
Kapłani planują wrócić do Polski 5 października. Wcześniej chcą dotrzeć do celu.
– To droga znaczona Różańcem, Koronką do Bożego Miłosierdzia, rozmowami, milczeniem, zachwytem nad stworzeniem, liczeniem metrów do końca etapu – opowiadają pielgrzymi wędrujący przez Italię.
Było tak: dwa lata, jedenaście dni i dziewiętnaście minut temu „przypielgrzymowalismy” z granicy szwajcarsko-włoskiej do Rzymu. Oczywiście jak na każdej pielgrzymce było cudownie i pięknie – wspomina ks. Grzegorz Puchalski z Elbląga.
W tym roku 3 września wraz z ks. Andrzejem Preussem wyruszyli w dalszą drogę. Ze stolicy Italii na własnych nogach zmierzają w kierunku miejscowości Santa Maria di Leuca, leżącej na krańcu włoskiego buta. To część dawnej drogi pielgrzymów zmierzających do grobu Pana Jezusa.
– Jeżeli Pan Jezus pozwoli, to w przyszłym roku dojdziemy do Jerozolimy. Przed nami około 30 dni drogi, więc i 30 dni modlitwy – wyjaśnia ks. Andrzej. – Modlimy się w intencjach nadesłanych do nas drogą elektroniczną. Dwa lata temu łaski spadły na wielu. Tak więc teraz również prosimy o nadsyłanie swoich intencji – dodaje. Piszcie więc, bo warto.
Pątnicy pierwsze kroki na tegorocznej trasie stawiali na słynnej Via Appia Antica. To od razu skłania do głębszych przemyśleń. – To tam zadaliśmy sobie pytanie: „Quo vadis, Domine?” – mówi ks. Andrzej. – Dokąd idziesz Panie? Kto komu stawia to pytanie? Czy pytam Jezusa, dokąd idzie, abym mógł iść za Nim? – zastanawiają się kapłani.
Filozoficzną zadumę przerwali niespodziewani goście. – Do naszej pielgrzymki dołączyły... kozy – śmieje się ks. Grzegorz. – Towarzyszyły nam przez spory kawałek. To było zabawne przeżycie, ale jednocześnie symboliczne, „pasterskie” doświadczenie.
Każdy dzień na pielgrzymce kapłani zaczynają od brewiarza. To postanowienie, które pątnicy podjęli po dotarciu do Castel Gandolfo. – Po brewiarzu było śniadanie i możliwość zwiedzenia Pałacu Apostolskiego – opowiada ks. A. Preuss. – Ponieważ papież Franciszek nie wypoczywa w Castel Gandolfo, mogliśmy wejść nawet do mieszkania, w którym zazwyczaj rezyduje. Od jednego z mieszkańców dowiedzieliśmy się, że w czasie II wojny światowej na terytorium papieskim w Castel Gandolfo znalazło schronienie 20 tysięcy mieszkańców tych okolic – wyjaśnia.
Trzeciego dnia pojawiły się pierwsze poważne przygody. – Nie wiem, czy to z powodu słabszego oznakowania, czy też z powodu naszej nieuwagi dwa razy zgubiliśmy drogę, ale dość szybko wracaliśmy na szlak – mówi ks. Puchalski.
W poszukiwaniu miejsca na nocleg pielgrzymi trafili do sanktuarium Madonna del Soccorso, które położone jest na zboczu góry. – Ledwo się tam wdrapaliśmy, a już po chwili trzeba było schodzić. Okazało się bowiem, że dom należący do trynitarzy jest obecnie wypełniony młodymi uchodźcami. Podobnie i konwent św. Franciszka – opuszczony przez braci – gromadzi dzieci uciekinierów z Afryki.
Gospodarze, którzy przyjęli pielgrzymów, tego dnia doradzili im, by w następny etap udać się drogą alternatywną, która omija góry. – Ale my – bo jak nie my, to kto – poszliśmy przez góry. Nie wiem, jak to się dzieje, ale było zdecydowanie więcej wspinaczki niż schodzenia, chociaż idziemy w stronę morza – uśmiecha się ks. Andrzej.
W górach spotkała ich kolejna przygoda ze zwierzętami. – Na naszej drodze stanął byczek. Na szczęście nasi Aniołowie Stróżowie zaprowadzili go do zagrody, bo inaczej byłby kłopot – wspominają.
Jedną z pokus czyhających na pielgrzyma w tym zakątku świata są piękne plaże, ciepłe błękitne morze, gorące słońce, idealne warunki do kąpieli. – Ale my twardo je omijamy i idziemy w góry. Plaże trzymamy przynajmniej na roztropną odległość, żeby spokojnie kontynuować drogę – zaznacza ks. Andrzej. – Czasem jest upalnie. Już wiemy, że za późno wyszliśmy, musimy się więcej napocić. Ale mimo to idziemy dalej w drogę znaczoną Różańcem, Koronką do Bożego Miłosierdzia, rozmowami, milczeniem, zachwytem nad stworzeniem, liczeniem metrów do końca etapu... – opowiada.
Kapłani planują wrócić do Polski 5 października. Wcześniej chcą dotrzeć do celu.