Zabierz syna w Tatry. Albo idź samemu. Czeka na ciebie kompania, która gwarantuje przygodę fizyczną i duchową.
Czy można skutecznie połączyć w harmonijną całość rekolekcje i pasję chodzenia po górach? Czy taka hybryda jest w ogóle możliwa? To pytanie, które rodziło się od dłuższego czasu w głowie Mirka Banacha z Wodzisławia Śląskiego – zapalonego alpinisty, ale przede wszystkim wierzącego męża i ojca dwóch córek.
Na Matterhorn z różańcem
Pytanie z ogromną siłą powróciło, gdy w 2013 r. znajomy z Domowego Kościoła poprosił go – jako doświadczonego górołaza – o zorganizowanie kilkudniowej wycieczki w Tatry dla grupy kolegów. Mirek przyjął propozycję. Po pierwszym wyjeździe przyszedł czas na następny. Czymś, co wyróżniało te wycieczki, była wspólna modlitwa na szlaku. W ten bardzo naturalny sposób zrodził się pomysł na „Tatry po męsku”. Dzisiaj to kilka turnusów trzydniowych wyjazdów w Tatry – dla dorosłych mężczyzn, dla młodzieży męskiej i dla ojców z synami.
Od 2015 r. grupa ma swojego duszpasterza i na każdym wyjeździe jest obecny ksiądz. Spotykam się z Mirkiem, Jackiem i Piotrkiem, którzy również są w grupie organizującej kolejne wyjazdy. Piotrek na spotkanie przyjeżdża z 7-letnim synem Tomkiem. Rozmawiamy o tym, czym dla nich są „Tatry po męsku”. Każdy daje inną odpowiedź, ale wszystkie te historie mają ogromny wpływ na życie chłopaków.
Mirek wspina się, od kiedy ukończył 18. rok życia. Góry to integralna część jego tożsamości. Nie lubi trenować na ściance wspinaczkowej. Woli prawdziwą skałę. Ma na koncie sporo czterotysięczników, w tym legendarny Matterhorn, Mont Blanc i drugi w Europie pod względem wysokości, trudny Dufourspitze. Kilka razy dostał propozycje wyjazdu w Himalaje, ale obiecał żonie, że w góry najwyższe nie pojedzie. Umówili się, że nie będzie wchodził wyżej niż na czterotysięczniki. Ale kocha też niższe góry. Szczególnie Tatry.
– Odkąd pamiętam, zawsze w czasie wędrówek czy wspinaczki towarzyszyła mi modlitwa. Mam tak, że w górach czuję bliskość Boga. „Tatry po męsku” pozwalają mi dzielić się tym doświadczeniem z innymi – mówi. – Ten pomysł stopniowo ewoluował. Zaczęło się od jednego wyjazdu w roku. Na to, żeby to było coś cyklicznego, wpadliśmy z czasem. Pamiętam, że podczas jednego z wyjazdów byliśmy na Mszy na Krzeptówkach i akurat homilię miał ks. Pawlukiewicz. Zapytał wtedy: „Gdzie są ci mężczyźni, którzy chodzą po Tatrach jak Jan Paweł II z różańcem w ręku?”. Kolega zażartował, że chyba trzeba zawołać, że tutaj. Ale właśnie wtedy zapragnąłem, żeby dać pozytywną odpowiedź na to pytanie – dodaje.
Rekolekcje w drodze
Od 2015 r. grupa ma w archidiecezji katowickiej swojego duszpasterza – ks. Bogdana Kanię, moderatora ds. nowej ewangelizacji. Wyjazdy organizowane są w wariancie dla chłopaków w wieku 18–29 lat, dla mężczyzn 21+ i dla ojców z synami. Na każdym wyjeździe jest kapłan, są codzienna Msza Święta, okazja do spowiedzi i rozmowy, wieczorna modlitwa uwielbienia. No i modlitwa na szlaku. Świeccy odpowiadają za przygotowanie wyjazdu od strony materialnej – ksiądz zapewnia opiekę duchową. – Te wyjazdy są dla mnie świetnym przykładem tego, jak powinna wyglądać współpraca świeckich i księży – mówi ks. Bogdan.
– Mirek i chłopacy w zasadzie wszystko przygotowują od A do Z. Mogę dzięki temu w pełni zaangażować się w posługę duszpasterską. Dlaczego taka forma? I dlaczego to wyjazd adresowany dla mężczyzn? Myślę, że jest w dzisiejszym Kościele silna potrzeba męskości – takiej postawy stałości, twardości i determinacji. Wyjście w góry pomaga to w sobie odkryć. To jest zmaganie ze swoimi słabościami, nie tylko fizycznymi, ale też duchowymi. Ale to zmaganie zanurzone w obecności Boga. Z Nim przeżywamy górską przygodę, ale też zapraszamy Go do codzienności – mówi. Czy jest coś, co poruszyło go szczególnie mocno w czasie tych wyjazdów? – Najmocniej chyba dwie rzeczy: siła świadectwa wspólnej modlitwy na szlaku i jedna z wieczornych modlitw za żony. Gdyby one to wtedy słyszały, to pewnie niejedna uroniłaby łzy wzruszenia – podsumowuje ks. Bogdan.
Jeśli jeszcze nie kochasz gór, wszystko przed tobą
Ale nie wszyscy twórcy „Tatr po męsku” trafili tam z miłości do gór. Historie Jacka i Piotra wyglądały zupełnie inaczej. Pierwszy trafił tu za sprawą żony, która górami jest zafascynowana od zawsze. Kiedy dowiedziała się o takich wyjazdach, od razu wysłała męża. Tak mu się spodobało, że włączył się w organizację.
– Te wyjścia pokazały mi, jaką siłą jest wspólnota. Facet potrzebuje wyzwania, przeżycia przygody. Ale dopiero wyjście z ekipą pozwala doświadczyć siły płynącej ze współpracy – opowiada. – Kiedy szliśmy na Czerwone Wierchy, wiało strasznie. Sam bym pewnie się zniechęcił i odpuścił. Ale w zespole jest coś takiego jak wzajemna mobilizacja. Motywowaliśmy się nawzajem i to na serio dodaje sił. Ten sam mechanizm działa też w przypadku modlitwy na szlaku. Sam nie odważyłbym się modlić na głos na szczycie. Razem modlimy się na przykład koronką. I mam taką obserwację, że przy pierwszej dziesiątce na szczytach nadal jest gwar, przy drugiej robi się cicho, a przy trzeciej już inni turyści włączają się w modlitwę. A w drodze pytają, kim jesteśmy. Pamiętam sytuację, gdy pewien młody człowiek na wiadomość, że robimy też wyjazdy ojców z synami – rozpłakał się, bo jemu bardzo brakowało takiego czasu w relacji z ojcem – wspomina.
Jacek swojego syna w Tatry jeszcze nie zabiera – maluch ma dopiero dwa latka. Co innego Piotr i Tomek. – Byłem już na Sarniej Skale i nad Czarnym Stawem Gąsienicowym – opowiada podekscytowany chłopiec. – Co było w Tatrach najfajniejsze? – pytam. – Że wchodzimy z tatusiem tak wysoko! A w przyszłym roku pojadą też moi dwaj koledzy – mówi Tomek.
Błogosławieństwo na szlaku
Piotr z synem trafili na wyjazd wbrew wszystkiemu. 11 miesięcy wcześniej dla wujka Piotra wyprawa na Orlą Perć zakończyła się tragicznie. Gdy w dniu tragedii Piotr wraz z najbliższą rodziną przyjechał na miejsce zdarzenia, obiecał, że już nigdy nie wróci ani do Zakopanego, ani w Tatry. Pięć miesięcy później przypadkowo, a może za sprawą Boskich planów, poznał Mirka. W Tychach, na konferencji dla ojców. Obaj byli słuchaczami, siedzieli obok siebie. Wtedy Mirek zaproponował mu wyjazd z synem w góry. Zgodził się. Dopiero później, kiedy już obiecał Tomkowi wyprawę, przypomniała mu się obietnica którą złożył sobie i Tatrom. Ale Tomek nie myślał już o niczym innym niż o górach. Nie było odwrotu.
Czym dla nich są „Tatry po męsku”? Nie tyle nazwą weekendu w górach, ile synonimem czasu, który mają dla siebie na wyłączność. Nazywają tak nie tylko wycieczkę w góry, ale każdy czas, który spędzają ze sobą sami. Nawet wspólny wyjazd na zakupy. Piotr jednak podkreśla, że owoce tamtego wyjazdu procentują nie tylko w relacji z Tomkiem. Zapragnął wtedy dać też taki czas swojej córce Emilce. Odtąd systematycznie zabiera ją na „randki”. I widzi, jak bardzo jego dzieci potrzebują i chcą czasu, kiedy rodzic jest jedynie dla nich.
„Tatry po męsku” mają nie tylko swojego duszpasterza, ale i błogosławieństwo biskupa Adama Wodarczyka, który jeśli tylko może, stara się dotrzeć i spotkać z uczestnikami wyjazdu. W marcu ruszyły w internecie zapisy na tegoroczne turnusy. Dla młodzieży, dla dorosłych mężczyzn, dla ojców z synami. Nie tylko z tymi małymi. Równie dobrze może jechać 60-letni ojciec z 40-letnim synem. Bo ta formuła nie wyczerpuje się w chwili osiągnięcia przez syna pełnoletniości. Jest przecież tyle szlaków do wspólnego przejścia i tyle tematów do przegadania...
Zabierz syna w Tatry. Albo idź samemu. Czeka na ciebie kompania, która gwarantuje przygodę fizyczną i duchową.
Czy można skutecznie połączyć w harmonijną całość rekolekcje i pasję chodzenia po górach? Czy taka hybryda jest w ogóle możliwa? To pytanie, które rodziło się od dłuższego czasu w głowie Mirka Banacha z Wodzisławia Śląskiego – zapalonego alpinisty, ale przede wszystkim wierzącego męża i ojca dwóch córek.
Na Matterhorn z różańcem
Pytanie z ogromną siłą powróciło, gdy w 2013 r. znajomy z Domowego Kościoła poprosił go – jako doświadczonego górołaza – o zorganizowanie kilkudniowej wycieczki w Tatry dla grupy kolegów. Mirek przyjął propozycję. Po pierwszym wyjeździe przyszedł czas na następny. Czymś, co wyróżniało te wycieczki, była wspólna modlitwa na szlaku. W ten bardzo naturalny sposób zrodził się pomysł na „Tatry po męsku”. Dzisiaj to kilka turnusów trzydniowych wyjazdów w Tatry – dla dorosłych mężczyzn, dla młodzieży męskiej i dla ojców z synami.
Od 2015 r. grupa ma swojego duszpasterza i na każdym wyjeździe jest obecny ksiądz. Spotykam się z Mirkiem, Jackiem i Piotrkiem, którzy również są w grupie organizującej kolejne wyjazdy. Piotrek na spotkanie przyjeżdża z 7-letnim synem Tomkiem. Rozmawiamy o tym, czym dla nich są „Tatry po męsku”. Każdy daje inną odpowiedź, ale wszystkie te historie mają ogromny wpływ na życie chłopaków.
Mirek wspina się, od kiedy ukończył 18. rok życia. Góry to integralna część jego tożsamości. Nie lubi trenować na ściance wspinaczkowej. Woli prawdziwą skałę. Ma na koncie sporo czterotysięczników, w tym legendarny Matterhorn, Mont Blanc i drugi w Europie pod względem wysokości, trudny Dufourspitze. Kilka razy dostał propozycje wyjazdu w Himalaje, ale obiecał żonie, że w góry najwyższe nie pojedzie. Umówili się, że nie będzie wchodził wyżej niż na czterotysięczniki. Ale kocha też niższe góry. Szczególnie Tatry.
– Odkąd pamiętam, zawsze w czasie wędrówek czy wspinaczki towarzyszyła mi modlitwa. Mam tak, że w górach czuję bliskość Boga. „Tatry po męsku” pozwalają mi dzielić się tym doświadczeniem z innymi – mówi. – Ten pomysł stopniowo ewoluował. Zaczęło się od jednego wyjazdu w roku. Na to, żeby to było coś cyklicznego, wpadliśmy z czasem. Pamiętam, że podczas jednego z wyjazdów byliśmy na Mszy na Krzeptówkach i akurat homilię miał ks. Pawlukiewicz. Zapytał wtedy: „Gdzie są ci mężczyźni, którzy chodzą po Tatrach jak Jan Paweł II z różańcem w ręku?”. Kolega zażartował, że chyba trzeba zawołać, że tutaj. Ale właśnie wtedy zapragnąłem, żeby dać pozytywną odpowiedź na to pytanie – dodaje.
Rekolekcje w drodze
Od 2015 r. grupa ma w archidiecezji katowickiej swojego duszpasterza – ks. Bogdana Kanię, moderatora ds. nowej ewangelizacji. Wyjazdy organizowane są w wariancie dla chłopaków w wieku 18–29 lat, dla mężczyzn 21+ i dla ojców z synami. Na każdym wyjeździe jest kapłan, są codzienna Msza Święta, okazja do spowiedzi i rozmowy, wieczorna modlitwa uwielbienia. No i modlitwa na szlaku. Świeccy odpowiadają za przygotowanie wyjazdu od strony materialnej – ksiądz zapewnia opiekę duchową. – Te wyjazdy są dla mnie świetnym przykładem tego, jak powinna wyglądać współpraca świeckich i księży – mówi ks. Bogdan.
– Mirek i chłopacy w zasadzie wszystko przygotowują od A do Z. Mogę dzięki temu w pełni zaangażować się w posługę duszpasterską. Dlaczego taka forma? I dlaczego to wyjazd adresowany dla mężczyzn? Myślę, że jest w dzisiejszym Kościele silna potrzeba męskości – takiej postawy stałości, twardości i determinacji. Wyjście w góry pomaga to w sobie odkryć. To jest zmaganie ze swoimi słabościami, nie tylko fizycznymi, ale też duchowymi. Ale to zmaganie zanurzone w obecności Boga. Z Nim przeżywamy górską przygodę, ale też zapraszamy Go do codzienności – mówi. Czy jest coś, co poruszyło go szczególnie mocno w czasie tych wyjazdów? – Najmocniej chyba dwie rzeczy: siła świadectwa wspólnej modlitwy na szlaku i jedna z wieczornych modlitw za żony. Gdyby one to wtedy słyszały, to pewnie niejedna uroniłaby łzy wzruszenia – podsumowuje ks. Bogdan.
Jeśli jeszcze nie kochasz gór, wszystko przed tobą
Ale nie wszyscy twórcy „Tatr po męsku” trafili tam z miłości do gór. Historie Jacka i Piotra wyglądały zupełnie inaczej. Pierwszy trafił tu za sprawą żony, która górami jest zafascynowana od zawsze. Kiedy dowiedziała się o takich wyjazdach, od razu wysłała męża. Tak mu się spodobało, że włączył się w organizację.
– Te wyjścia pokazały mi, jaką siłą jest wspólnota. Facet potrzebuje wyzwania, przeżycia przygody. Ale dopiero wyjście z ekipą pozwala doświadczyć siły płynącej ze współpracy – opowiada. – Kiedy szliśmy na Czerwone Wierchy, wiało strasznie. Sam bym pewnie się zniechęcił i odpuścił. Ale w zespole jest coś takiego jak wzajemna mobilizacja. Motywowaliśmy się nawzajem i to na serio dodaje sił. Ten sam mechanizm działa też w przypadku modlitwy na szlaku. Sam nie odważyłbym się modlić na głos na szczycie. Razem modlimy się na przykład koronką. I mam taką obserwację, że przy pierwszej dziesiątce na szczytach nadal jest gwar, przy drugiej robi się cicho, a przy trzeciej już inni turyści włączają się w modlitwę. A w drodze pytają, kim jesteśmy. Pamiętam sytuację, gdy pewien młody człowiek na wiadomość, że robimy też wyjazdy ojców z synami – rozpłakał się, bo jemu bardzo brakowało takiego czasu w relacji z ojcem – wspomina.
Jacek swojego syna w Tatry jeszcze nie zabiera – maluch ma dopiero dwa latka. Co innego Piotr i Tomek. – Byłem już na Sarniej Skale i nad Czarnym Stawem Gąsienicowym – opowiada podekscytowany chłopiec. – Co było w Tatrach najfajniejsze? – pytam. – Że wchodzimy z tatusiem tak wysoko! A w przyszłym roku pojadą też moi dwaj koledzy – mówi Tomek.
Błogosławieństwo na szlaku
Piotr z synem trafili na wyjazd wbrew wszystkiemu. 11 miesięcy wcześniej dla wujka Piotra wyprawa na Orlą Perć zakończyła się tragicznie. Gdy w dniu tragedii Piotr wraz z najbliższą rodziną przyjechał na miejsce zdarzenia, obiecał, że już nigdy nie wróci ani do Zakopanego, ani w Tatry. Pięć miesięcy później przypadkowo, a może za sprawą Boskich planów, poznał Mirka. W Tychach, na konferencji dla ojców. Obaj byli słuchaczami, siedzieli obok siebie. Wtedy Mirek zaproponował mu wyjazd z synem w góry. Zgodził się. Dopiero później, kiedy już obiecał Tomkowi wyprawę, przypomniała mu się obietnica którą złożył sobie i Tatrom. Ale Tomek nie myślał już o niczym innym niż o górach. Nie było odwrotu.
Czym dla nich są „Tatry po męsku”? Nie tyle nazwą weekendu w górach, ile synonimem czasu, który mają dla siebie na wyłączność. Nazywają tak nie tylko wycieczkę w góry, ale każdy czas, który spędzają ze sobą sami. Nawet wspólny wyjazd na zakupy. Piotr jednak podkreśla, że owoce tamtego wyjazdu procentują nie tylko w relacji z Tomkiem. Zapragnął wtedy dać też taki czas swojej córce Emilce. Odtąd systematycznie zabiera ją na „randki”. I widzi, jak bardzo jego dzieci potrzebują i chcą czasu, kiedy rodzic jest jedynie dla nich.
„Tatry po męsku” mają nie tylko swojego duszpasterza, ale i błogosławieństwo biskupa Adama Wodarczyka, który jeśli tylko może, stara się dotrzeć i spotkać z uczestnikami wyjazdu. W marcu ruszyły w internecie zapisy na tegoroczne turnusy. Dla młodzieży, dla dorosłych mężczyzn, dla ojców z synami. Nie tylko z tymi małymi. Równie dobrze może jechać 60-letni ojciec z 40-letnim synem. Bo ta formuła nie wyczerpuje się w chwili osiągnięcia przez syna pełnoletniości. Jest przecież tyle szlaków do wspólnego przejścia i tyle tematów do przegadania...