GN 47/2024 Archiwum

Zapisane w pamięci

Rok zaczęła od wykreślania telefonów i adresów zmarłych znajomych. Kiedy skończyła, dotarło do niej, że ze świata jej młodości została już tylko ona, Jadwiga, rocznik 1930.

Koleżanki trzymały się dzielnie. Najpierw pochowały mężów, później zamieszkały u dzieci. Jakieś trzy lata temu zaczęły się sypać jak igły z wysuszonej choinki.

Wykreślone z notesu

Pierwsza odeszła Lodzia z Kanady. Znały się od młodości. Zanim Lodzia wyjechała do Kanady, nie było dnia, żeby się nie odwiedzały. Staszka, męża Lodzi, za ocean ściągnął jego brat. Był u Andersa, po wojnie wyjechał do Kanady, urządził się. Za wczesnego Gomułki ściągnął do siebie brata. Później wyjechała Lodzia z rocznym Kazikiem. Tam urodziła Ediego i Hanię. Przez całe lata regularnie pisały do siebie długie listy. Później wiodły długie telefoniczne rozmowy. Przynajmniej raz w tygodniu. O tym, jaka pogoda, co gotują na obiad, jak się miewają dzieci, co słychać u Staszka, męża Lodzi. Pracował przy taśmie w General Motors, a po pracy udzielał się w organizacji polonijnej. Dzieci dorosły. Hania wyszła za mąż i przeprowadziła się pod Vancouver, na drugi koniec Kanady. Edi został oficerem kanadyjskiej policji konnej. Najstarszy, Kazik, ożenił się i znalazł pracę w ubezpieczeniach. Rozmowy telefoniczne wydłużały się, bo Staszek wciąż działał społecznie poza domem. Zmarł na raka trzustki. Lodzia została sama w dużym domu. Dzwoniła już każdego dnia. Wspominały młodość. Któregoś dnia telefon nie zadzwonił. Następnego dnia zadzwonił Kazik. Powiedział, że znalazł matkę w fotelu. Nie żyła.

Po Lodzi przyszła kolej na Irenkę, krawcową. Szyła jej wszystkie odświętne ubrania. Przymiarki były okazją do rozmów o dzieciach i bieżących wydarzeniach w miasteczku. Czasem włączała się do nich matka Ireny. Wspominała czasy przedwojenne. Stałym punktem programu, który je rozśmieszał do łez, był opis oświadczyn. – Ojciec Ireny przyszedł wystrojony w garnitur, z bukietem – wspominała starsza pani. – Zakaszlał i wypalił: „Proszę panią o rękę”. Po chwili uznał, że sama ręka to za mało, więc dodał: „I o całą kobitę”. Ta szczerość zamiarów przesądziła o tym, że oświadczyny zostały przyjęte. Ostatnie lata życia Irena spędziła u syna pod Warszawą. Dzwoniła przynajmniej dwa razy w tygodniu. Ostatni raz mówiła, że coś źle się czuje i chyba trzeba będzie wezwać lekarza. Zmarła w szpitalu dwa dni później.

Ostatnia była Helenka. Pracowały kiedyś biurko w biurko. Helena miała cięty język. I męża, złotego człowieka, ale pijaka. Nigdy się nie skarżyła. Raz tylko ludzie widzieli, jak płakała. Na pogrzebie córki, która zmarła młodo, osierocając dwoje dzieci. Syn skończył studia inżynierskie, skorzystał z otwartych granic i urządził się w Anglii. Przysyłał matce pieniądze, ale odwiedzał rzadko. Dzwonił też niezbyt często. Rozmowy z Heleną to był codzienny rytuał. Ostatni raz rozmawiały wieczorem w przededniu Wigilii Bożego Narodzenia. Rano Heleny już nie było.

Wojenne dzieciństwo

Ze zdjęcia patrzy 17-letnia dziewczyna. Ufnie, chociaż od okupacji minęły ledwie dwa lata. Jeszcze nie wie, jak potoczy się jej życie, ale jest pełna wiary w przyszłość. Przeszłość do tej pory nie była łatwa. Miała 10 lat, gdy Niemcy wysiedlili jej wieś. Poszli na tułaczkę. Dla niej to było coś nowego. Dla babki i matki naturalna kolej rzeczy, gdy jest wojna.

Z wojennych lat pamięta, jak Niemcy wywozili Żydów ciężarówką. Sąsiadka przyszła do nich z macą. – Weźcie, bo to już ostatnia – powiedziała na pożegnanie. Miała córkę Esterkę. Rówieśniczkę Jadwigi. Namawiali, żeby została, ukryją ją i może jakoś przeżyje. Ale Esterka powiedziała, że idzie z rodziną. Wdrapała się na pakę ciężarówki, żołnierz w wielkim hełmie zamknął klapę i tyle ich widzieli.

Wiosną 1943 roku w sąsiednim domu kwaterowali niemieccy żołnierze ocaleni spod Stalingradu. Nie odchodzili od pieca, ciągle chcieli jeść. Zimą 1945 r. w tym domu byli już krasnoarmiejcy. Chyba jakieś dowództwo, bo podciągnęli linie telefoniczne. Wczesną wiosną sołdaci poszli na front, wrócili gospodarze. Oni swój dom musieli stawiać na nowo, bo stary spalił się od pocisku.

Wchodzenie w dorosłość

Podczas okupacji rodzina powiększyła im się o dwóch braci. W nowym domu przyszedł na świat trzeci, w drodze było kolejne dziecko. Zrobiło się głodno. Matka postanowiła oddać córkę na termin do krawcowej. Jadwiga nie wytrzymała tam długo. Wtedy ojciec dowiedział się, że w pobliskim miasteczku ma powstać gminna spółdzielnia o nazwie Samopomoc Chłopska. Z nazwą był pewien problem, bo wsie wokoło to były przysiółki szlacheckie. Ich mieszkańcy nie mieli wprawdzie nic przeciwko pożytecznej spółdzielni, upierali się jednak, by nazywała się ona Samopomoc Szlachecka.

Droga do miasteczka wiodła przez las. Ojciec był gajowym, znał każdą ścieżkę. Pamięta, jak szli na skróty, co jakiś czas przecinając głębokie rowy przeciwczołgowe, które dwa lata temu miały zatrzymać ruskie czołgi. Po latach myśli sobie, że ojciec nie chciał, żeby taka ładna panna mieszkała z nimi we wsi w środku lasu. Czasy były niespokojne. W lasach wciąż siedzieli partyzanci. Nocą pukali do okien, chcieli jedzenia, samogonu, czasem noclegu w stodole. Za dnia we wsi pojawiało się UB. Pytali o partyzantów. Sąsiedzi nie odpowiadali, to postawili ich pod ścianą domu i z pepeszy strzelali pod nogi. Syn ciotki dostał powołanie do wojska. Po przysiędze za dobre strzelanie puścili go na trzy dni urlopu. Niedaleko domu zatrzymali go partyzanci. Krzyczeli: „Ty komunistyczny pachołku!” i bili bez opamiętania. Lekarze nie dali mu umrzeć, ale do wojska już nie wrócił.

Praca w księgowości spodobała się Jadwidze. Tam zawiązały się jej przyjaźnie – teraz wiadomo, takie do końca życia. Znalazła męża. Pod koniec sierpnia 1956 r. urodziła córkę. Miała dwa miesiące, kiedy Rosjanie najechali Budapeszt. Mąż, przyklejony do radia na baterię, nastawionego na Wolną Europę, mówił, że niedobrze, może być wojna. W Polsce też było niespokojnie, bo zmieniała się władza, a Wolna Europa nadawała, że radzieckie czołgi jadą na Warszawę. Na początku listopada Jadwiga była przeziębiona, ale owinęła niemowlę w koce i pieszo ruszyła przez las do wsi, do matki. Tą samą ścieżką na skróty, którą prowadził ją ojciec. Nastanie Gomułki uspokoiło życie. Wyszli z więzień oskarżeni o partyzantkę. Władza zwolniła też co brutalniejszych ubeków. I jedni, i drudzy zatrudnili się w geesie.

Mała stabilizacja

Początek lat 60. Do wojska powołują starszego brata. Idzie do saperów. W lipcu do matki przychodzi telegram, że syn zginął, wypełniając żołnierski obowiązek. Przywożą go do domu w sosnowej trumnie wojskową ciężarówką. Pogrzeb odbywa się z honorami wojskowymi i salwą nad grobem. Drugi brat idzie w kamasze jesienią 1967 roku. Zdrowy, wysportowany, trafia do desantu. Podoba się pannom, gdy przyjeżdża na urlop w czerwonym berecie. W sierpniu 1968 r. Układ Warszawski rusza na zbuntowaną Czechosłowację. Od Janka żadnych wiadomości. Obie umierają z matką z niepokoju, co z nim. Uspokajają się, gdy przychodzi kartka z Hradec Kralowe.

Długo nie stać ich na własny telewizor. Telewizję oglądają u kuzynów. „Kobrę”, „Bonanzę”, „Stawkę większą niż życie”. Taki program to świetna okazja towarzyska. Zabiera się na nią coś do jedzenia, żeby poczęstować gospodarzy. Za „Czterech pancernych” kupują telewizor Fregata. Syn i dzieci w miasteczku szaleją za tym serialem. To pierwszy z czterech telewizorów, które miała w życiu. Niedawno wnuczka kupiła jej płaskiego blaupunkta. Jadwiga cieszyła się tym telewizorem z wielkim ekranem. Lubiła tureckie seriale. Teraz widzi tak słabo, że raczej słucha i śledzi fabułę na podstawie dialogów.

Na marginesie życia

Wcześnie przeszła na emeryturę. Skorzystała z tej możliwości na początku lat 80. Dzięki temu wychowywała od niemowlęctwa aż do pierwszej klasy czworo wnuków. Dzisiaj już są dorosłe, pozakładały rodziny. Jadwiga doczekała się pięciorga prawnuków.

Lekarzy już nie odwiedza. Od kiedy usłyszała od doktora, że na starość nie ma lekarstwa, przestała się uskarżać na dolegliwości. Ostatni raz wyszła z domu dwa lata temu. Do miasteczka przyjechała pani Szydło, trwała kampania wyborcza, było spotkanie z mieszkańcami. Sąsiadki wzięły ją pod ręce i poszły we trzy, ciekawe, co powie kandydatka. Podobało się jej, jak mówiła o tym, że pora, by władza zaczęła słuchać zwykłych ludzi. Jeszcze bardziej – o tym, że jeśli PiS wygra wybory, da 500 zł na dziecko i zapewni seniorom bezpłatne leki. To pierwsze się spełniło. Drugie – nie bardzo. Na recepcie dwie z sześciu pozycji są darmowe, cztery pozostałe lekarstwa są płatne w 100 proc. Jadwiga czuje się oszukana, chociaż mówi, że rozumie rząd – szkoda im pieniędzy, bo większość starych przecież nie doczeka kolejnych wyborów. 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Zapisane na później

Pobieranie listy

Zapisane w pamięci

Rok zaczęła od wykreślania telefonów i adresów zmarłych znajomych. Kiedy skończyła, dotarło do niej, że ze świata jej młodości została już tylko ona, Jadwiga, rocznik 1930.

Koleżanki trzymały się dzielnie. Najpierw pochowały mężów, później zamieszkały u dzieci. Jakieś trzy lata temu zaczęły się sypać jak igły z wysuszonej choinki.

Wykreślone z notesu

Pierwsza odeszła Lodzia z Kanady. Znały się od młodości. Zanim Lodzia wyjechała do Kanady, nie było dnia, żeby się nie odwiedzały. Staszka, męża Lodzi, za ocean ściągnął jego brat. Był u Andersa, po wojnie wyjechał do Kanady, urządził się. Za wczesnego Gomułki ściągnął do siebie brata. Później wyjechała Lodzia z rocznym Kazikiem. Tam urodziła Ediego i Hanię. Przez całe lata regularnie pisały do siebie długie listy. Później wiodły długie telefoniczne rozmowy. Przynajmniej raz w tygodniu. O tym, jaka pogoda, co gotują na obiad, jak się miewają dzieci, co słychać u Staszka, męża Lodzi. Pracował przy taśmie w General Motors, a po pracy udzielał się w organizacji polonijnej. Dzieci dorosły. Hania wyszła za mąż i przeprowadziła się pod Vancouver, na drugi koniec Kanady. Edi został oficerem kanadyjskiej policji konnej. Najstarszy, Kazik, ożenił się i znalazł pracę w ubezpieczeniach. Rozmowy telefoniczne wydłużały się, bo Staszek wciąż działał społecznie poza domem. Zmarł na raka trzustki. Lodzia została sama w dużym domu. Dzwoniła już każdego dnia. Wspominały młodość. Któregoś dnia telefon nie zadzwonił. Następnego dnia zadzwonił Kazik. Powiedział, że znalazł matkę w fotelu. Nie żyła.

Po Lodzi przyszła kolej na Irenkę, krawcową. Szyła jej wszystkie odświętne ubrania. Przymiarki były okazją do rozmów o dzieciach i bieżących wydarzeniach w miasteczku. Czasem włączała się do nich matka Ireny. Wspominała czasy przedwojenne. Stałym punktem programu, który je rozśmieszał do łez, był opis oświadczyn. – Ojciec Ireny przyszedł wystrojony w garnitur, z bukietem – wspominała starsza pani. – Zakaszlał i wypalił: „Proszę panią o rękę”. Po chwili uznał, że sama ręka to za mało, więc dodał: „I o całą kobitę”. Ta szczerość zamiarów przesądziła o tym, że oświadczyny zostały przyjęte. Ostatnie lata życia Irena spędziła u syna pod Warszawą. Dzwoniła przynajmniej dwa razy w tygodniu. Ostatni raz mówiła, że coś źle się czuje i chyba trzeba będzie wezwać lekarza. Zmarła w szpitalu dwa dni później.

Ostatnia była Helenka. Pracowały kiedyś biurko w biurko. Helena miała cięty język. I męża, złotego człowieka, ale pijaka. Nigdy się nie skarżyła. Raz tylko ludzie widzieli, jak płakała. Na pogrzebie córki, która zmarła młodo, osierocając dwoje dzieci. Syn skończył studia inżynierskie, skorzystał z otwartych granic i urządził się w Anglii. Przysyłał matce pieniądze, ale odwiedzał rzadko. Dzwonił też niezbyt często. Rozmowy z Heleną to był codzienny rytuał. Ostatni raz rozmawiały wieczorem w przededniu Wigilii Bożego Narodzenia. Rano Heleny już nie było.

Wojenne dzieciństwo

Ze zdjęcia patrzy 17-letnia dziewczyna. Ufnie, chociaż od okupacji minęły ledwie dwa lata. Jeszcze nie wie, jak potoczy się jej życie, ale jest pełna wiary w przyszłość. Przeszłość do tej pory nie była łatwa. Miała 10 lat, gdy Niemcy wysiedlili jej wieś. Poszli na tułaczkę. Dla niej to było coś nowego. Dla babki i matki naturalna kolej rzeczy, gdy jest wojna.

Z wojennych lat pamięta, jak Niemcy wywozili Żydów ciężarówką. Sąsiadka przyszła do nich z macą. – Weźcie, bo to już ostatnia – powiedziała na pożegnanie. Miała córkę Esterkę. Rówieśniczkę Jadwigi. Namawiali, żeby została, ukryją ją i może jakoś przeżyje. Ale Esterka powiedziała, że idzie z rodziną. Wdrapała się na pakę ciężarówki, żołnierz w wielkim hełmie zamknął klapę i tyle ich widzieli.

Wiosną 1943 roku w sąsiednim domu kwaterowali niemieccy żołnierze ocaleni spod Stalingradu. Nie odchodzili od pieca, ciągle chcieli jeść. Zimą 1945 r. w tym domu byli już krasnoarmiejcy. Chyba jakieś dowództwo, bo podciągnęli linie telefoniczne. Wczesną wiosną sołdaci poszli na front, wrócili gospodarze. Oni swój dom musieli stawiać na nowo, bo stary spalił się od pocisku.

Wchodzenie w dorosłość

Podczas okupacji rodzina powiększyła im się o dwóch braci. W nowym domu przyszedł na świat trzeci, w drodze było kolejne dziecko. Zrobiło się głodno. Matka postanowiła oddać córkę na termin do krawcowej. Jadwiga nie wytrzymała tam długo. Wtedy ojciec dowiedział się, że w pobliskim miasteczku ma powstać gminna spółdzielnia o nazwie Samopomoc Chłopska. Z nazwą był pewien problem, bo wsie wokoło to były przysiółki szlacheckie. Ich mieszkańcy nie mieli wprawdzie nic przeciwko pożytecznej spółdzielni, upierali się jednak, by nazywała się ona Samopomoc Szlachecka.

Droga do miasteczka wiodła przez las. Ojciec był gajowym, znał każdą ścieżkę. Pamięta, jak szli na skróty, co jakiś czas przecinając głębokie rowy przeciwczołgowe, które dwa lata temu miały zatrzymać ruskie czołgi. Po latach myśli sobie, że ojciec nie chciał, żeby taka ładna panna mieszkała z nimi we wsi w środku lasu. Czasy były niespokojne. W lasach wciąż siedzieli partyzanci. Nocą pukali do okien, chcieli jedzenia, samogonu, czasem noclegu w stodole. Za dnia we wsi pojawiało się UB. Pytali o partyzantów. Sąsiedzi nie odpowiadali, to postawili ich pod ścianą domu i z pepeszy strzelali pod nogi. Syn ciotki dostał powołanie do wojska. Po przysiędze za dobre strzelanie puścili go na trzy dni urlopu. Niedaleko domu zatrzymali go partyzanci. Krzyczeli: „Ty komunistyczny pachołku!” i bili bez opamiętania. Lekarze nie dali mu umrzeć, ale do wojska już nie wrócił.

Praca w księgowości spodobała się Jadwidze. Tam zawiązały się jej przyjaźnie – teraz wiadomo, takie do końca życia. Znalazła męża. Pod koniec sierpnia 1956 r. urodziła córkę. Miała dwa miesiące, kiedy Rosjanie najechali Budapeszt. Mąż, przyklejony do radia na baterię, nastawionego na Wolną Europę, mówił, że niedobrze, może być wojna. W Polsce też było niespokojnie, bo zmieniała się władza, a Wolna Europa nadawała, że radzieckie czołgi jadą na Warszawę. Na początku listopada Jadwiga była przeziębiona, ale owinęła niemowlę w koce i pieszo ruszyła przez las do wsi, do matki. Tą samą ścieżką na skróty, którą prowadził ją ojciec. Nastanie Gomułki uspokoiło życie. Wyszli z więzień oskarżeni o partyzantkę. Władza zwolniła też co brutalniejszych ubeków. I jedni, i drudzy zatrudnili się w geesie.

Mała stabilizacja

Początek lat 60. Do wojska powołują starszego brata. Idzie do saperów. W lipcu do matki przychodzi telegram, że syn zginął, wypełniając żołnierski obowiązek. Przywożą go do domu w sosnowej trumnie wojskową ciężarówką. Pogrzeb odbywa się z honorami wojskowymi i salwą nad grobem. Drugi brat idzie w kamasze jesienią 1967 roku. Zdrowy, wysportowany, trafia do desantu. Podoba się pannom, gdy przyjeżdża na urlop w czerwonym berecie. W sierpniu 1968 r. Układ Warszawski rusza na zbuntowaną Czechosłowację. Od Janka żadnych wiadomości. Obie umierają z matką z niepokoju, co z nim. Uspokajają się, gdy przychodzi kartka z Hradec Kralowe.

Długo nie stać ich na własny telewizor. Telewizję oglądają u kuzynów. „Kobrę”, „Bonanzę”, „Stawkę większą niż życie”. Taki program to świetna okazja towarzyska. Zabiera się na nią coś do jedzenia, żeby poczęstować gospodarzy. Za „Czterech pancernych” kupują telewizor Fregata. Syn i dzieci w miasteczku szaleją za tym serialem. To pierwszy z czterech telewizorów, które miała w życiu. Niedawno wnuczka kupiła jej płaskiego blaupunkta. Jadwiga cieszyła się tym telewizorem z wielkim ekranem. Lubiła tureckie seriale. Teraz widzi tak słabo, że raczej słucha i śledzi fabułę na podstawie dialogów.

Na marginesie życia

Wcześnie przeszła na emeryturę. Skorzystała z tej możliwości na początku lat 80. Dzięki temu wychowywała od niemowlęctwa aż do pierwszej klasy czworo wnuków. Dzisiaj już są dorosłe, pozakładały rodziny. Jadwiga doczekała się pięciorga prawnuków.

Lekarzy już nie odwiedza. Od kiedy usłyszała od doktora, że na starość nie ma lekarstwa, przestała się uskarżać na dolegliwości. Ostatni raz wyszła z domu dwa lata temu. Do miasteczka przyjechała pani Szydło, trwała kampania wyborcza, było spotkanie z mieszkańcami. Sąsiadki wzięły ją pod ręce i poszły we trzy, ciekawe, co powie kandydatka. Podobało się jej, jak mówiła o tym, że pora, by władza zaczęła słuchać zwykłych ludzi. Jeszcze bardziej – o tym, że jeśli PiS wygra wybory, da 500 zł na dziecko i zapewni seniorom bezpłatne leki. To pierwsze się spełniło. Drugie – nie bardzo. Na recepcie dwie z sześciu pozycji są darmowe, cztery pozostałe lekarstwa są płatne w 100 proc. Jadwiga czuje się oszukana, chociaż mówi, że rozumie rząd – szkoda im pieniędzy, bo większość starych przecież nie doczeka kolejnych wyborów. 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: