To jedyny błogosławiony, po którym zachowały się relikwie pierwszego stopnia, mimo, że jego ciało hitlerowcy spalili w piecu krematoryjnym. Jak to możliwe?
Harcerz Rzeczpospolitej, podharcmistrz, ksiądz, a na końcu więzień obozu koncentracyjnego i męczennik za wiarę. Taka jest historia krótkiego, bo zaledwie 32-letniego życia bł. ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, patrona polskich harcerzy. Podczas beatyfikacji 7 czerwca 1999 roku Jan Paweł II powiedział o nim: „Uczył się tajników ludzkiej duszy i dostosowywał metody duszpasterskie do potrzeb każdego spotkanego człowieka. Tę sprawność wyniósł z harcerskiej szkoły wrażliwości na potrzeby innych i stale ją rozwijał”.
Pozostawił po sobie niezwykłe dzieło w postaci pamiętnika. Zeszyt na pamiętnik młody Stefan Frelichowski dostał od rodziców w prezencie bożonarodzeniowym. Przez 10 lat zapisywał w nim swoje myśli, przeżycia, rozterki i modlitwy. O tym, jak poważnie podchodził do kwestii bycia harcerzem, świadczą słowa, które zanotował, mając niespełna 17 lat: „Wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba. A już najdziwniejszą, ale najlepszą jest idea harcerstwa: wychowanie młodzieży przez młodzież! I ja sam, jak długo tylko będę mógł, co daj Boże, będę harcerzem i nigdy dla niego pracować i go popierać nie przestanę”.
Święcenia kapłańskie przyjął 14 marca 1937 roku. Dwa lata później wybuchła II wojna światowa. Bardzo szybko ks. Frelichowski został aresztowany przez gestapo pod zarzutem „przedwojennej działalności harcerskiej i silnego wpływu na młodzież”. Przez kolejne obozy koncentracyjne trafił do Dachau. Tam potajemnie kontynuował posługę duszpasterską. Gdy w obozie wybuchła epidemia tyfusu, z narażeniem życia niósł pomoc chorym. Sam zaraził się i zmarł 23 lutego 1945 roku, zaledwie dwa miesiące przed wyzwoleniem obozu przez wojska amerykańskie.
Niemcy w obozie zgodzili się na rzecz niezwykłą: publiczne wystawienie ciała przed spaleniem w piecu krematoryjnym. Jeden ze współwięźniów zdjął z twarzy ks. Frelichowskiego maskę pośmiertną, w której zagipsował palec prawej ręki. Dzięki temu, choć ciało błogosławionego zostało spalone, zachowały się relikwie pierwszego stopnia.
To jedyny błogosławiony, po którym zachowały się relikwie pierwszego stopnia, mimo, że jego ciało hitlerowcy spalili w piecu krematoryjnym. Jak to możliwe?
Harcerz Rzeczpospolitej, podharcmistrz, ksiądz, a na końcu więzień obozu koncentracyjnego i męczennik za wiarę. Taka jest historia krótkiego, bo zaledwie 32-letniego życia bł. ks. Stefana Wincentego Frelichowskiego, patrona polskich harcerzy. Podczas beatyfikacji 7 czerwca 1999 roku Jan Paweł II powiedział o nim: „Uczył się tajników ludzkiej duszy i dostosowywał metody duszpasterskie do potrzeb każdego spotkanego człowieka. Tę sprawność wyniósł z harcerskiej szkoły wrażliwości na potrzeby innych i stale ją rozwijał”.
Pozostawił po sobie niezwykłe dzieło w postaci pamiętnika. Zeszyt na pamiętnik młody Stefan Frelichowski dostał od rodziców w prezencie bożonarodzeniowym. Przez 10 lat zapisywał w nim swoje myśli, przeżycia, rozterki i modlitwy. O tym, jak poważnie podchodził do kwestii bycia harcerzem, świadczą słowa, które zanotował, mając niespełna 17 lat: „Wierzę mocno, że państwo, którego wszyscy obywatele byliby harcerzami, a polskie szczególnie, ma takie środki, pomoce, że kto przejdzie przez jego szkołę, jest typem człowieka, jakiego nam teraz potrzeba. A już najdziwniejszą, ale najlepszą jest idea harcerstwa: wychowanie młodzieży przez młodzież! I ja sam, jak długo tylko będę mógł, co daj Boże, będę harcerzem i nigdy dla niego pracować i go popierać nie przestanę”.
Święcenia kapłańskie przyjął 14 marca 1937 roku. Dwa lata później wybuchła II wojna światowa. Bardzo szybko ks. Frelichowski został aresztowany przez gestapo pod zarzutem „przedwojennej działalności harcerskiej i silnego wpływu na młodzież”. Przez kolejne obozy koncentracyjne trafił do Dachau. Tam potajemnie kontynuował posługę duszpasterską. Gdy w obozie wybuchła epidemia tyfusu, z narażeniem życia niósł pomoc chorym. Sam zaraził się i zmarł 23 lutego 1945 roku, zaledwie dwa miesiące przed wyzwoleniem obozu przez wojska amerykańskie.
Niemcy w obozie zgodzili się na rzecz niezwykłą: publiczne wystawienie ciała przed spaleniem w piecu krematoryjnym. Jeden ze współwięźniów zdjął z twarzy ks. Frelichowskiego maskę pośmiertną, w której zagipsował palec prawej ręki. Dzięki temu, choć ciało błogosławionego zostało spalone, zachowały się relikwie pierwszego stopnia.