Wyniesieni na ołtarze, a jednak bardzo bliscy w zmaganiu się z problemami współczesnego świata. W wigilijny wieczór uroczystości swoim świadectwem podpowiadali, jak żyć.
Wszystko za sprawą młodzieży z bobolickiej wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym, która odkryła, że dobrym sposobem na ewangelizowanie może być teatr.
Lekcja dla każdego
W zaciemnionym kościele aureole świecą mocno, przykuwają uwagę słuchających. Bo i siódemka zapraszających do bobolickiej świątyni ma ważne rzeczy do powiedzenia. – Chcieliśmy przywołać świętych współczesnych, których ziemskie życie nie było odległe w czasie, żeby mogli nam pomóc dać odpowiedź na problemy współczesnego świata – wyjaśnia Marek Misztal, reżyser, a zarazem odtwórca roli św. Józefa Moscatiego. Wcześniej niewiele wiedział o świętym lekarzu. Ot, tyle że znał nazwisko. – A to naprawdę mocne świadectwo. Często mało tego, że nie oczekiwał zapłaty za swoją pracę, to jeszcze sam swoich pacjentów wspierał finansowo – opowiada o swojej postaci Marek. Sam nie planuje kariery medycznej, ale i inżynierowi przyda się lekcja od świętego lekarza. – Wzorzec pracowitości, poświęcenia i bezinteresowności dla każdego. Pokazywał, że pieniądze nie są wartością. Dobro drugiego człowieka jest zdecydowanie ważniejsze – podkreśla.
Świętych młodzi wybierali wspólnie, podczas burzy mózgów. Potem ich świadectwa wplatali w scenariusz. – Zastanawialiśmy się najpierw nad tym, jakie problemy ma współczesny świat. Jeżeli boli nas ubóstwo, to odpowiedzią jest św. Brat Albert Chmielowski, jeżeli ma problem z dostrzeganiem wartości życia, to św. Maksymilian Kolbe, a jeśli ze spotkaniem z innym, to św. Matka Teresa, która z taką samą miłością szła do buddysty, hinduisty, ateisty, dając nadzieję, niosąc Chrystusa – wyjaśnia s. Beata Witerska, która opiekuje się młodzieżą z Odnowy.
Jednoznaczna odpowiedź
Bobolicka pallotynka na czas przedstawienia „zmieniła” zgromadzenie. – Matka Teresa zawsze jest mi bliska, jestem nią zafascynowana. Żyła, kiedy dorastałam, mogłam śledzić jej życie za pośrednictwem mediów. Przyjęcie na ten wieczór jej charyzmatu jest dla mnie zaszczytem. A także spełnieniem jakichś marzeń, bo kiedy mierzyłam się ze swoim powołaniem, Matka Teresa też stanęła na mojej drodze. Ale i w zgromadzeniu sióstr pallotynek mogę to, co się wtedy w sercu zrodziło, realizować – opowiada. Pierwszą pracą, do której skierowano s. Beatę, była posługa w hospicjum. Teraz w Bobolicach opiekuje się niepełnosprawnymi kobietami. I nie ma wątpliwości, że tu, równie dobrze jak na ulicach Kalkuty, może „wypracowywać” świętość. – Wycierając nosy moim podopiecznym, robiąc im zastrzyki, ale także wtedy, kiedy je przytulam i tłumaczę, że warto żyć, że mamy coś ważnego do zrobienia w świecie. I one, i ja. Nawzajem uczymy się kochać. I to jest droga – mówi s. Beata. Wśród przywołanych świętych pojawiła się także św. Joanna Beretta-Molla – matka, która postawiła życie dziecka nad swoje. – Macierzyństwo to dla mnie jeszcze odległa sprawa, co nie znaczy, że temat ten nie pojawia się w moim otoczeniu. Tak jak temat aborcji. To są sprawy, które dotykają już moje rówieśniczki. Dlatego to tak aktualna święta na tu i teraz – mówi Julia Rewkowska, odtwórczyni roli świętej matki i lekarki. – Ona daje jednoznaczną odpowiedź: to nie my mamy prawo decydować o tym, kto ma żyć. My mamy jedynie kochać – zauważa nastolatka.
Znów w sutannie…
Kacprowi kolejny raz na potrzeby ewangelizowania przypadła sutanna. To znak? – Kto wie? Pan Bóg wie! Ale ja się nie zarzekam, przeciwnie, myślę o tej drodze – przyznaje z uśmiechem nastolatek. Dzisiaj wieczorem użycza głosu św. Janowi Marii Vianneyowi. Co może dzisiejszemu nastolatkowi powiedzieć święty proboszcz? – Że sakramenty to podstawa. To one prowadzą do świętości, zbliżają do Pana Boga. Bez nich nie da się nic zbudować – mówi Kacper. Proboszcz z Ars ujął go swoją osobowością. Przygotowując się do roli, prosił go o pomoc. – To prosty świety, który z pokorą przyznaje się do swoich słabości, ale jest człowiekiem modlitwy. To dobry wzorzec dla dzisiejszych mężczyzn – zauważa. Szymon Miksza też ma niełatwo. – Dać się zabić zamiast drugiego człowieka. To nie jest łatwy temat. Od razu zacząłem się zastanawiać: a ja bym tak umiał? Chciałbym myśleć, że tak – mówi odtwórca roli św. Maksymiliana Marii Kolbego. – On zmusza nas do stawiania sobie takich trudnych pytań. To tym trudniejsze, że żyjemy w kulturze promującej wygodne życie, bez chorób, cierpień, śmierci. Kulturze proponującej zamiast zmierzenia się z tymi problemami, eutanazję czy aborcję. Tym bardziej musimy zadawać sobie trudne, niewygodne pytania i dawać na nie odpowiedź – dodaje.
Wyniesieni na ołtarze, a jednak bardzo bliscy w zmaganiu się z problemami współczesnego świata. W wigilijny wieczór uroczystości swoim świadectwem podpowiadali, jak żyć.
Wszystko za sprawą młodzieży z bobolickiej wspólnoty Odnowy w Duchu Świętym, która odkryła, że dobrym sposobem na ewangelizowanie może być teatr.
Lekcja dla każdego
W zaciemnionym kościele aureole świecą mocno, przykuwają uwagę słuchających. Bo i siódemka zapraszających do bobolickiej świątyni ma ważne rzeczy do powiedzenia. – Chcieliśmy przywołać świętych współczesnych, których ziemskie życie nie było odległe w czasie, żeby mogli nam pomóc dać odpowiedź na problemy współczesnego świata – wyjaśnia Marek Misztal, reżyser, a zarazem odtwórca roli św. Józefa Moscatiego. Wcześniej niewiele wiedział o świętym lekarzu. Ot, tyle że znał nazwisko. – A to naprawdę mocne świadectwo. Często mało tego, że nie oczekiwał zapłaty za swoją pracę, to jeszcze sam swoich pacjentów wspierał finansowo – opowiada o swojej postaci Marek. Sam nie planuje kariery medycznej, ale i inżynierowi przyda się lekcja od świętego lekarza. – Wzorzec pracowitości, poświęcenia i bezinteresowności dla każdego. Pokazywał, że pieniądze nie są wartością. Dobro drugiego człowieka jest zdecydowanie ważniejsze – podkreśla.
Świętych młodzi wybierali wspólnie, podczas burzy mózgów. Potem ich świadectwa wplatali w scenariusz. – Zastanawialiśmy się najpierw nad tym, jakie problemy ma współczesny świat. Jeżeli boli nas ubóstwo, to odpowiedzią jest św. Brat Albert Chmielowski, jeżeli ma problem z dostrzeganiem wartości życia, to św. Maksymilian Kolbe, a jeśli ze spotkaniem z innym, to św. Matka Teresa, która z taką samą miłością szła do buddysty, hinduisty, ateisty, dając nadzieję, niosąc Chrystusa – wyjaśnia s. Beata Witerska, która opiekuje się młodzieżą z Odnowy.
Jednoznaczna odpowiedź
Bobolicka pallotynka na czas przedstawienia „zmieniła” zgromadzenie. – Matka Teresa zawsze jest mi bliska, jestem nią zafascynowana. Żyła, kiedy dorastałam, mogłam śledzić jej życie za pośrednictwem mediów. Przyjęcie na ten wieczór jej charyzmatu jest dla mnie zaszczytem. A także spełnieniem jakichś marzeń, bo kiedy mierzyłam się ze swoim powołaniem, Matka Teresa też stanęła na mojej drodze. Ale i w zgromadzeniu sióstr pallotynek mogę to, co się wtedy w sercu zrodziło, realizować – opowiada. Pierwszą pracą, do której skierowano s. Beatę, była posługa w hospicjum. Teraz w Bobolicach opiekuje się niepełnosprawnymi kobietami. I nie ma wątpliwości, że tu, równie dobrze jak na ulicach Kalkuty, może „wypracowywać” świętość. – Wycierając nosy moim podopiecznym, robiąc im zastrzyki, ale także wtedy, kiedy je przytulam i tłumaczę, że warto żyć, że mamy coś ważnego do zrobienia w świecie. I one, i ja. Nawzajem uczymy się kochać. I to jest droga – mówi s. Beata. Wśród przywołanych świętych pojawiła się także św. Joanna Beretta-Molla – matka, która postawiła życie dziecka nad swoje. – Macierzyństwo to dla mnie jeszcze odległa sprawa, co nie znaczy, że temat ten nie pojawia się w moim otoczeniu. Tak jak temat aborcji. To są sprawy, które dotykają już moje rówieśniczki. Dlatego to tak aktualna święta na tu i teraz – mówi Julia Rewkowska, odtwórczyni roli świętej matki i lekarki. – Ona daje jednoznaczną odpowiedź: to nie my mamy prawo decydować o tym, kto ma żyć. My mamy jedynie kochać – zauważa nastolatka.
Znów w sutannie…
Kacprowi kolejny raz na potrzeby ewangelizowania przypadła sutanna. To znak? – Kto wie? Pan Bóg wie! Ale ja się nie zarzekam, przeciwnie, myślę o tej drodze – przyznaje z uśmiechem nastolatek. Dzisiaj wieczorem użycza głosu św. Janowi Marii Vianneyowi. Co może dzisiejszemu nastolatkowi powiedzieć święty proboszcz? – Że sakramenty to podstawa. To one prowadzą do świętości, zbliżają do Pana Boga. Bez nich nie da się nic zbudować – mówi Kacper. Proboszcz z Ars ujął go swoją osobowością. Przygotowując się do roli, prosił go o pomoc. – To prosty świety, który z pokorą przyznaje się do swoich słabości, ale jest człowiekiem modlitwy. To dobry wzorzec dla dzisiejszych mężczyzn – zauważa. Szymon Miksza też ma niełatwo. – Dać się zabić zamiast drugiego człowieka. To nie jest łatwy temat. Od razu zacząłem się zastanawiać: a ja bym tak umiał? Chciałbym myśleć, że tak – mówi odtwórca roli św. Maksymiliana Marii Kolbego. – On zmusza nas do stawiania sobie takich trudnych pytań. To tym trudniejsze, że żyjemy w kulturze promującej wygodne życie, bez chorób, cierpień, śmierci. Kulturze proponującej zamiast zmierzenia się z tymi problemami, eutanazję czy aborcję. Tym bardziej musimy zadawać sobie trudne, niewygodne pytania i dawać na nie odpowiedź – dodaje.