Życie czy wierność Jezusowi? Takiego wyboru każdego dnia dokonują chrześcijanie mieszkający na terenach zajętych przez tzw. Państwo Islamskie. Chaldejczycy z okolic Mosulu zdecydowali: porzucili wszystko, co mają, ale zachowali Jezusa.
Gdy w VIII w. przed Chrystusem prorok Jonasz przybywał do Niniwy, stolicy Asyryjczyków, nieodległa wioska, która dziś nosi nazwę Alkusz (aram. „Bóg jest prawy”), istniała już od kilkuset lat. Istnieje do dziś, choć przed dwoma laty jej przetrwanie wisiało na włosku. To jedyna chrześcijańska miejscowość w regionie Mosulu, której nie podbili terroryści z tzw. Państwa Islamskiego. Leży 15 km od linii frontu walki z samozwańczym kalifatem. W czerwcu 2014 r. Mosul, drugie co do wielkości miasto w Iraku, wpadł w ręce ISIS. Chrześcijańskie wspólnoty, które od niemal 2 tys. lat zamieszkiwały te tereny, opuściły je w ciągu jednej nocy. – To było jak biblijny exodus – mówi „Gościowi” pracujący w Alkuszu ks. Gazwan Baho. – Nasi bracia uciekali, zostawiając cały dobytek. Różnica jest taka, że Izraelici zmierzali do Ziemi Obiecanej, a iraccy chrześcijanie uciekali z domów przed śmiertelnym zagrożeniem. Ale tutaj też miał miejsce cud. Bóg szedł z nami. Zostaliśmy przez Niego ocaleni.
Dramatyczny wybór
Uciekinierzy znaleźli schronienie w irackim Kurdystanie i na terytoriach kontrolowanych przez rząd w Bagdadzie. – Tym ludziom dano wybór: przejście na islam, opodatkowanie albo śmierć. Wybrali wierność Jezusowi i ucieczkę – mówi arcybiskup Ibrilu Baszar Warda. – Bombardowania, porwania, zabójstwa i wysiedlenia. Oto nasza codzienność. Dźwigamy swój krzyż, ale Jezus jest z nami. To On ma ostatnie słowo – dodaje. Arcybiskup Warda i ksiądz Baho są duchownymi Kościoła chaldejskiego, pozostającej w jedności z Rzymem starożytnej wspólnoty, której wierni modlą się po aramejsku – w języku Chrystusa. Jak mówią, w Alkuszu modlą się teraz głównie w trzech intencjach: po pierwsze, aby iracka armia jak najszybciej odbiła Mosul i okoliczne wioski; po drugie, by walka pochłonęła jak najmniej ofiar; po trzecie, o zbawienie… zbrodniarzy z ISIS. – Nasz Mistrz wzywa do modlitwy za tych, którzy chcą naszej śmierci – wyjaśnia ks. Gazwan. Gdy przed ponad dwoma laty ISIS zaatakowało, był we Włoszech, gdzie pracuje na uniwersytecie. Miał towarzyszyć irackiemu małżeństwu podczas audiencji u Ojca Świętego. Zrezygnował i natychmiast wrócił do wioski. – Pasterz musi być ze swoim ludem, a mój lud był tutaj i mnie potrzebował – tłumaczy. Arcybiskup Warda zna powody takiego radykalizmu. – Ta siła przychodzi, gdy stajesz przed jasnym pytaniem: zostajesz przy Chrystusie czy nie? U nas to codzienny, konkretny wybór. Ponad sto tysięcy naszych chrześcijan stanęło wobec konieczności podjęcia tej dramatycznej decyzji: życie czy wierność Jezusowi? Ci ludzie zdecydowali, by porzucić wszystko, co mają, ale zachować Jezusa.
Wielu spośród uciekinierów wybrało emigrację, inni znaleźli schronienie w obozach dla uchodźców. 600 rodzin trafiło do wsi Alkusz. Mieszkańcy przyjęli je pod swoje dachy. Tak żyją od ponad dwóch lat. – Musimy im pomagać. Nie mają przecież dokąd pójść – wyjaśnia ks. Baho. – Ale prawda jest taka, że w wiosce nie ma już miejsca. Liczba ludności niemal się podwoiła: mieliśmy 6 tys. mieszkańców, a teraz mamy ponad 10 tys.
Lokalne władze praktycznie nie istnieją. Administrowanie wioską spoczywa na barkach naturalnego autorytetu – księdza. Każdy przejaw życia Chaldejczyków z Alkuszu koncentruje się wokół kościoła. Dźwięk dzwonu ze świątyni służył za alarm za każdym razem, gdy bojownicy ISIS zbliżali się do wioski. Od tamtej pory mieszkańcy patrolują ją, zmieniając się na warcie. Prawie wszyscy mają broń. Młodzi ludzie wspierają żołnierzy irackiej armii na posterunkach. W wiosce powstał też obóz szkoleniowy, w którym uczą się między innymi, jak obsługiwać karabin. Ćwiczą regularnie, by być w gotowości do obrony. Licznie wstępują w szeregi chrześcijańskich Jednostek Obrony Równiny Niniwy, formacji powołanej do wsparcia walki z ISIS. Przed kilkoma dniami udało im się odbić z rąk terrorystów wioskę Badana.
Gotowi na długą bitwę
Od miesięcy dżihadyści są w odwrocie; w ciągu ostatnich dwóch lat stracili ponad jedną trzecią podległego terytorium w Syrii i ponad połowę w Iraku. Wojskowi eksperci nie mają wątpliwości, że odzyskanie Mosulu jest kwestią czasu. – Czekamy na ten moment, pragniemy go. A jeszcze bardziej pragniemy odzyskania chrześcijańskich wiosek pod miastem – mówi ks. Baho. Iracki premier Hajdar al-Abadi zapewnia, że Mosul zostanie odbity przed końcem roku. Kilka dni temu mieszkańcy Alkuszu usłyszeli od przedstawicieli władz centralnych, że mają zachować spokój i być gotowi na długą bitwę. Ofensywa może ponoć ruszyć w każdej chwili. W okolicy powstało pięć obozów dla ludności cywilnej, która będzie uciekać z miasta. Nadzieja miesza się ze strachem. Miasteczka namiotowe dla nowych uciekinierów stają w bezpośrednim sąsiedztwie wioski. Chrześcijanie obawiają się o to, kto w nich zamieszka. Ci, którzy opuścili Mosul przed dwoma laty, nie mają wątpliwości, że dawnym sąsiadom nie można ufać, bo wielu spośród nich stanęło po stronie zbrodniarzy. Terroryści też będą próbowali wydostać się z miasta wraz z cywilami.
W Alkuszu modlą się o to, by obyło się bez rozlewu krwi, choć zdają sobie sprawę, że to byłby cud. Dotąd bojownicy ISIS niczego nie oddawali bez walki i trudno spodziewać się, by inaczej postąpili w przypadku swojego największego irackiego bastionu. W odbitej w ubiegłym miesiącu 70-tysięcznej, oddalonej o 50 km od Mosulu Kajarze dżihadyści używali cywilów jako żywych tarcz i strzelali do tych, którzy próbowali uciekać z miasta. Podpalili też szyby naftowe, by utrudnić szturm. Irackie wojsko, wspomagane przez amerykańskie bombowce, a także siły kurdyjskie, szyickie milicje i oddziały chrześcijańskie, coraz mocniej zaciska pętlę wokół Mosulu. Zdobycie lotniska pod Kajarą pozwoli siłom sprzymierzonym na prowadzenie skutecznych operacji powietrznych. To jeden z czynników, który może przesądzić o skuteczności natarcia. Wojskowi przestrzegają, by przygotować się na wielotygodniową, wyczerpującą batalię.
Mamy modlitwę i nadzieję
Mimo wielu niewiadomych wojskowi analitycy nie mają wątpliwości, że w relatywnie krótkim czasie Mosul zostanie odzyskany. Priorytetem dla tamtejszych chrześcijan jest jednak odzyskanie okolicznych wiosek. Nikt nie wie, w jakim stanie zastaną je po pokonaniu ISIS ani pod jakimi rządami przyjdzie żyć w przyszłości. – My, chrześcijanie, jesteśmy mniejszością, więc nie mamy wpływu na to, co się dzieje. Mamy za to modlitwę i nadzieję, że sytuacja się poprawi – wyjaśnia młody Chaldejczyk Josef Basman. Abouna (czyli „nasz ojciec”, jak mawiają na księdza wierni na Bliskim Wschodzie) Gazwan, zapytany o to, czy wyobraża sobie wspólne życie razem z dawnymi sąsiadami w Mosulu, długo milczy. Później łamiącym się głosem odpowiada: – Są tacy, którzy myślą o powrocie do miasta, ale moim zdaniem nikt nie wróci. Tam nie można już nikomu ufać. Nie będziemy w stanie z nimi żyć. Wioski – tak, Mosul – nie!
Przyszłość spowita mgłą
Największym problemem dotyczącym wyzwolenia miasta i jego okolic nie jest jednak to, kiedy to nastąpi, ale w jakiej sytuacji obudzą się mieszkańcy następnego dnia – kto będzie sprawował polityczną, militarną, ekonomiczną i ideologiczną kontrolę nad regionem. Kurdowie, szyickie milicje wspierane przez Iran i centralne władze w Bagdadzie mają swoje zamiary i interesy. Trwa walka o wpływy – dzielenie skóry na niedźwiedziu. Wciąż nie wiadomo też, kto będzie walczył na ulicach. Kurdyjscy Peszmergowie zapowiedzieli już, że zatrzymają się na rogatkach, podobnie jak żołnierze szyickiego pospolitego ruszenia Haszd asz-Szabi. Od mieszkańców Mosulu już teraz płyną sygnały, że po wyzwoleniu chcieliby zachować autonomię, bo wszystkie siły, które spieszą im z pomocą, tak naprawdę myślą tylko o własnych korzyściach. Pojawiają się głosy, że pozbywanie się ISIS to rozwiązywanie jednego problemu, a zarazem tworzenie kolejnego – jeszcze większego. Szyickie milicje już oskarża się o łamanie praw człowieka w miejscowościach odzyskanych z rąk dżihadystów. Dochodziło także do potyczek szyitów z Kurdami. Irackie władze, zarówno te centralne, jak i lokalne, są niewydolne, korupcja jest wszechobecna, a demoralizacja w państwowych służbach – nagminna. To wszystko sprawia, że na horyzoncie nie widać siły, która mogłaby skutecznie ustabilizować sytuację w regionie po pokonaniu ISIS, a jako najpoważniejszą kandydatkę do zajęcia próżni powstałej po obaleniu Państwa Islamskiego coraz częściej wymienia się rosnącą na nowo w siłę Al-Kaidę. Być może jedynym rozsądnym wyjściem byłoby wysłanie do Iraku międzynarodowych sił bezpieczeństwa, ale dziś nikt poważnie o tym nie myśli. Podobnie jak nikt nie liczy się ze zdaniem chrześcijańskiej mniejszości. Arcybiskup Baszar Warda zapytany o to, czego jej dziś najbardziej potrzeba, odpowiada: – Modlitwy, modlitwy i jeszcze raz modlitwy, a także zwracania uwagi na nasz los, opowiadania o naszej sytuacji i pomagania, jeśli to tylko możliwe.
– Przyszłość jest spowita mgłą dla każdego w Iraku, także dla chrześcijan. Nikt nie wie, co przyniesie – mówi GN Josef Basman. – Ale jedno jest pewne: bez względu na okoliczności zostaniemy u siebie, bo to nasz kraj. Wielu z tych, którzy nie chcą nas widzieć, przybyło z daleka. My żyjemy tu od tysięcy lat. To nasze państwo, a nie ich.
Życie czy wierność Jezusowi? Takiego wyboru każdego dnia dokonują chrześcijanie mieszkający na terenach zajętych przez tzw. Państwo Islamskie. Chaldejczycy z okolic Mosulu zdecydowali: porzucili wszystko, co mają, ale zachowali Jezusa.
Gdy w VIII w. przed Chrystusem prorok Jonasz przybywał do Niniwy, stolicy Asyryjczyków, nieodległa wioska, która dziś nosi nazwę Alkusz (aram. „Bóg jest prawy”), istniała już od kilkuset lat. Istnieje do dziś, choć przed dwoma laty jej przetrwanie wisiało na włosku. To jedyna chrześcijańska miejscowość w regionie Mosulu, której nie podbili terroryści z tzw. Państwa Islamskiego. Leży 15 km od linii frontu walki z samozwańczym kalifatem. W czerwcu 2014 r. Mosul, drugie co do wielkości miasto w Iraku, wpadł w ręce ISIS. Chrześcijańskie wspólnoty, które od niemal 2 tys. lat zamieszkiwały te tereny, opuściły je w ciągu jednej nocy. – To było jak biblijny exodus – mówi „Gościowi” pracujący w Alkuszu ks. Gazwan Baho. – Nasi bracia uciekali, zostawiając cały dobytek. Różnica jest taka, że Izraelici zmierzali do Ziemi Obiecanej, a iraccy chrześcijanie uciekali z domów przed śmiertelnym zagrożeniem. Ale tutaj też miał miejsce cud. Bóg szedł z nami. Zostaliśmy przez Niego ocaleni.
Dramatyczny wybór
Uciekinierzy znaleźli schronienie w irackim Kurdystanie i na terytoriach kontrolowanych przez rząd w Bagdadzie. – Tym ludziom dano wybór: przejście na islam, opodatkowanie albo śmierć. Wybrali wierność Jezusowi i ucieczkę – mówi arcybiskup Ibrilu Baszar Warda. – Bombardowania, porwania, zabójstwa i wysiedlenia. Oto nasza codzienność. Dźwigamy swój krzyż, ale Jezus jest z nami. To On ma ostatnie słowo – dodaje. Arcybiskup Warda i ksiądz Baho są duchownymi Kościoła chaldejskiego, pozostającej w jedności z Rzymem starożytnej wspólnoty, której wierni modlą się po aramejsku – w języku Chrystusa. Jak mówią, w Alkuszu modlą się teraz głównie w trzech intencjach: po pierwsze, aby iracka armia jak najszybciej odbiła Mosul i okoliczne wioski; po drugie, by walka pochłonęła jak najmniej ofiar; po trzecie, o zbawienie… zbrodniarzy z ISIS. – Nasz Mistrz wzywa do modlitwy za tych, którzy chcą naszej śmierci – wyjaśnia ks. Gazwan. Gdy przed ponad dwoma laty ISIS zaatakowało, był we Włoszech, gdzie pracuje na uniwersytecie. Miał towarzyszyć irackiemu małżeństwu podczas audiencji u Ojca Świętego. Zrezygnował i natychmiast wrócił do wioski. – Pasterz musi być ze swoim ludem, a mój lud był tutaj i mnie potrzebował – tłumaczy. Arcybiskup Warda zna powody takiego radykalizmu. – Ta siła przychodzi, gdy stajesz przed jasnym pytaniem: zostajesz przy Chrystusie czy nie? U nas to codzienny, konkretny wybór. Ponad sto tysięcy naszych chrześcijan stanęło wobec konieczności podjęcia tej dramatycznej decyzji: życie czy wierność Jezusowi? Ci ludzie zdecydowali, by porzucić wszystko, co mają, ale zachować Jezusa.
Wielu spośród uciekinierów wybrało emigrację, inni znaleźli schronienie w obozach dla uchodźców. 600 rodzin trafiło do wsi Alkusz. Mieszkańcy przyjęli je pod swoje dachy. Tak żyją od ponad dwóch lat. – Musimy im pomagać. Nie mają przecież dokąd pójść – wyjaśnia ks. Baho. – Ale prawda jest taka, że w wiosce nie ma już miejsca. Liczba ludności niemal się podwoiła: mieliśmy 6 tys. mieszkańców, a teraz mamy ponad 10 tys.
Lokalne władze praktycznie nie istnieją. Administrowanie wioską spoczywa na barkach naturalnego autorytetu – księdza. Każdy przejaw życia Chaldejczyków z Alkuszu koncentruje się wokół kościoła. Dźwięk dzwonu ze świątyni służył za alarm za każdym razem, gdy bojownicy ISIS zbliżali się do wioski. Od tamtej pory mieszkańcy patrolują ją, zmieniając się na warcie. Prawie wszyscy mają broń. Młodzi ludzie wspierają żołnierzy irackiej armii na posterunkach. W wiosce powstał też obóz szkoleniowy, w którym uczą się między innymi, jak obsługiwać karabin. Ćwiczą regularnie, by być w gotowości do obrony. Licznie wstępują w szeregi chrześcijańskich Jednostek Obrony Równiny Niniwy, formacji powołanej do wsparcia walki z ISIS. Przed kilkoma dniami udało im się odbić z rąk terrorystów wioskę Badana.
Gotowi na długą bitwę
Od miesięcy dżihadyści są w odwrocie; w ciągu ostatnich dwóch lat stracili ponad jedną trzecią podległego terytorium w Syrii i ponad połowę w Iraku. Wojskowi eksperci nie mają wątpliwości, że odzyskanie Mosulu jest kwestią czasu. – Czekamy na ten moment, pragniemy go. A jeszcze bardziej pragniemy odzyskania chrześcijańskich wiosek pod miastem – mówi ks. Baho. Iracki premier Hajdar al-Abadi zapewnia, że Mosul zostanie odbity przed końcem roku. Kilka dni temu mieszkańcy Alkuszu usłyszeli od przedstawicieli władz centralnych, że mają zachować spokój i być gotowi na długą bitwę. Ofensywa może ponoć ruszyć w każdej chwili. W okolicy powstało pięć obozów dla ludności cywilnej, która będzie uciekać z miasta. Nadzieja miesza się ze strachem. Miasteczka namiotowe dla nowych uciekinierów stają w bezpośrednim sąsiedztwie wioski. Chrześcijanie obawiają się o to, kto w nich zamieszka. Ci, którzy opuścili Mosul przed dwoma laty, nie mają wątpliwości, że dawnym sąsiadom nie można ufać, bo wielu spośród nich stanęło po stronie zbrodniarzy. Terroryści też będą próbowali wydostać się z miasta wraz z cywilami.
W Alkuszu modlą się o to, by obyło się bez rozlewu krwi, choć zdają sobie sprawę, że to byłby cud. Dotąd bojownicy ISIS niczego nie oddawali bez walki i trudno spodziewać się, by inaczej postąpili w przypadku swojego największego irackiego bastionu. W odbitej w ubiegłym miesiącu 70-tysięcznej, oddalonej o 50 km od Mosulu Kajarze dżihadyści używali cywilów jako żywych tarcz i strzelali do tych, którzy próbowali uciekać z miasta. Podpalili też szyby naftowe, by utrudnić szturm. Irackie wojsko, wspomagane przez amerykańskie bombowce, a także siły kurdyjskie, szyickie milicje i oddziały chrześcijańskie, coraz mocniej zaciska pętlę wokół Mosulu. Zdobycie lotniska pod Kajarą pozwoli siłom sprzymierzonym na prowadzenie skutecznych operacji powietrznych. To jeden z czynników, który może przesądzić o skuteczności natarcia. Wojskowi przestrzegają, by przygotować się na wielotygodniową, wyczerpującą batalię.
Mamy modlitwę i nadzieję
Mimo wielu niewiadomych wojskowi analitycy nie mają wątpliwości, że w relatywnie krótkim czasie Mosul zostanie odzyskany. Priorytetem dla tamtejszych chrześcijan jest jednak odzyskanie okolicznych wiosek. Nikt nie wie, w jakim stanie zastaną je po pokonaniu ISIS ani pod jakimi rządami przyjdzie żyć w przyszłości. – My, chrześcijanie, jesteśmy mniejszością, więc nie mamy wpływu na to, co się dzieje. Mamy za to modlitwę i nadzieję, że sytuacja się poprawi – wyjaśnia młody Chaldejczyk Josef Basman. Abouna (czyli „nasz ojciec”, jak mawiają na księdza wierni na Bliskim Wschodzie) Gazwan, zapytany o to, czy wyobraża sobie wspólne życie razem z dawnymi sąsiadami w Mosulu, długo milczy. Później łamiącym się głosem odpowiada: – Są tacy, którzy myślą o powrocie do miasta, ale moim zdaniem nikt nie wróci. Tam nie można już nikomu ufać. Nie będziemy w stanie z nimi żyć. Wioski – tak, Mosul – nie!
Przyszłość spowita mgłą
Największym problemem dotyczącym wyzwolenia miasta i jego okolic nie jest jednak to, kiedy to nastąpi, ale w jakiej sytuacji obudzą się mieszkańcy następnego dnia – kto będzie sprawował polityczną, militarną, ekonomiczną i ideologiczną kontrolę nad regionem. Kurdowie, szyickie milicje wspierane przez Iran i centralne władze w Bagdadzie mają swoje zamiary i interesy. Trwa walka o wpływy – dzielenie skóry na niedźwiedziu. Wciąż nie wiadomo też, kto będzie walczył na ulicach. Kurdyjscy Peszmergowie zapowiedzieli już, że zatrzymają się na rogatkach, podobnie jak żołnierze szyickiego pospolitego ruszenia Haszd asz-Szabi. Od mieszkańców Mosulu już teraz płyną sygnały, że po wyzwoleniu chcieliby zachować autonomię, bo wszystkie siły, które spieszą im z pomocą, tak naprawdę myślą tylko o własnych korzyściach. Pojawiają się głosy, że pozbywanie się ISIS to rozwiązywanie jednego problemu, a zarazem tworzenie kolejnego – jeszcze większego. Szyickie milicje już oskarża się o łamanie praw człowieka w miejscowościach odzyskanych z rąk dżihadystów. Dochodziło także do potyczek szyitów z Kurdami. Irackie władze, zarówno te centralne, jak i lokalne, są niewydolne, korupcja jest wszechobecna, a demoralizacja w państwowych służbach – nagminna. To wszystko sprawia, że na horyzoncie nie widać siły, która mogłaby skutecznie ustabilizować sytuację w regionie po pokonaniu ISIS, a jako najpoważniejszą kandydatkę do zajęcia próżni powstałej po obaleniu Państwa Islamskiego coraz częściej wymienia się rosnącą na nowo w siłę Al-Kaidę. Być może jedynym rozsądnym wyjściem byłoby wysłanie do Iraku międzynarodowych sił bezpieczeństwa, ale dziś nikt poważnie o tym nie myśli. Podobnie jak nikt nie liczy się ze zdaniem chrześcijańskiej mniejszości. Arcybiskup Baszar Warda zapytany o to, czego jej dziś najbardziej potrzeba, odpowiada: – Modlitwy, modlitwy i jeszcze raz modlitwy, a także zwracania uwagi na nasz los, opowiadania o naszej sytuacji i pomagania, jeśli to tylko możliwe.
– Przyszłość jest spowita mgłą dla każdego w Iraku, także dla chrześcijan. Nikt nie wie, co przyniesie – mówi GN Josef Basman. – Ale jedno jest pewne: bez względu na okoliczności zostaniemy u siebie, bo to nasz kraj. Wielu z tych, którzy nie chcą nas widzieć, przybyło z daleka. My żyjemy tu od tysięcy lat. To nasze państwo, a nie ich.