Pamiętacie reformę emerytalną z 1999 roku? Tak, tak, tę, która miała nam zapewnić emeryturę pod palmami. To nieprawda, że zostały po niej tylko popioły i zgliszcza. Pozostało też coś, co daje nadzieję. Trzeci filar.
Opracowana 16 lat temu przez rząd Jerzego Buzka reforma emerytalna wydawała się prawdziwą rewolucją. Wcześniej było przecież tak, że każdy pracował na emeryturę nie dla siebie, ale dla rówieśników swoich rodziców i dziadków. Państwo zabierało część jego zarobków, by wypłacać emerytury poprzednim pokoleniom. Kiedy z kolei sam przechodził na emeryturę, otrzymywał uposażenie ze składek płaconych przez następne pokolenia. Wysokość jego emerytury nie była sumą zgromadzonych oszczędności, bo tych po prostu nie było, a składek nikt nie podsumowywał. Obliczano ją, biorąc pod uwagę wysokość zarobków z ostatnich lat. Ten system mógł funkcjonować, kiedy rodziło się więcej albo przynajmniej tyle samo ludzi, co umierało. Kryzys demograficzny, powiązany ze stopniowym wzrostem średniej długości życia, sprawił, że zaczęło mu grozić bankructwo. Reforma emerytalna miała nas więc stopniowo przeprowadzić ze starego systemu do nowego, w którym każdy sam zapracowuje na swoją emeryturę. Część składki emerytalnej musiała pozostać w ZUS, bo trzeba było zachować ciągłość wypłat emerytur, ale część miała trafiać do Otwartych Funduszy Emerytalnych, w których każdy oszczędzał już tylko dla siebie. Takie były założenia reformy 16 lat temu. Okazało się jednak, że miliardy złotych gromadzone w OFE były zbyt dużą pokusą dla rządzących. Z państwowego ZUS zawsze pieniądze można przecież „pożyczyć” na bieżące potrzeby. Najpierw OFE dosięgła więc fala krytyki za to, że „wzbogacają się kosztem obywateli”, potem zaczęto stopniowo ograniczać wysokość składki na OFE. Wreszcie w lutym 2014 r. zlikwidowano obowiązkowe zapisywanie się do Funduszy, a OFE musiały oddać do ZUS obligacje skarbowe, które były podstawą ich portfeli.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Pamiętacie reformę emerytalną z 1999 roku? Tak, tak, tę, która miała nam zapewnić emeryturę pod palmami. To nieprawda, że zostały po niej tylko popioły i zgliszcza. Pozostało też coś, co daje nadzieję. Trzeci filar.
Opracowana 16 lat temu przez rząd Jerzego Buzka reforma emerytalna wydawała się prawdziwą rewolucją. Wcześniej było przecież tak, że każdy pracował na emeryturę nie dla siebie, ale dla rówieśników swoich rodziców i dziadków. Państwo zabierało część jego zarobków, by wypłacać emerytury poprzednim pokoleniom. Kiedy z kolei sam przechodził na emeryturę, otrzymywał uposażenie ze składek płaconych przez następne pokolenia. Wysokość jego emerytury nie była sumą zgromadzonych oszczędności, bo tych po prostu nie było, a składek nikt nie podsumowywał. Obliczano ją, biorąc pod uwagę wysokość zarobków z ostatnich lat. Ten system mógł funkcjonować, kiedy rodziło się więcej albo przynajmniej tyle samo ludzi, co umierało. Kryzys demograficzny, powiązany ze stopniowym wzrostem średniej długości życia, sprawił, że zaczęło mu grozić bankructwo. Reforma emerytalna miała nas więc stopniowo przeprowadzić ze starego systemu do nowego, w którym każdy sam zapracowuje na swoją emeryturę. Część składki emerytalnej musiała pozostać w ZUS, bo trzeba było zachować ciągłość wypłat emerytur, ale część miała trafiać do Otwartych Funduszy Emerytalnych, w których każdy oszczędzał już tylko dla siebie. Takie były założenia reformy 16 lat temu. Okazało się jednak, że miliardy złotych gromadzone w OFE były zbyt dużą pokusą dla rządzących. Z państwowego ZUS zawsze pieniądze można przecież „pożyczyć” na bieżące potrzeby. Najpierw OFE dosięgła więc fala krytyki za to, że „wzbogacają się kosztem obywateli”, potem zaczęto stopniowo ograniczać wysokość składki na OFE. Wreszcie w lutym 2014 r. zlikwidowano obowiązkowe zapisywanie się do Funduszy, a OFE musiały oddać do ZUS obligacje skarbowe, które były podstawą ich portfeli.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.