GN 48/2024 Archiwum

Caritas jest kobietą

O przewadze płci pięknej nad brzydką, kobiecej dyplomacji i o szeregu ustawiającym się do mopa i modlitwy z Anną Jabłońską, szefową parafialnego oddziału Caritas w Chocianowie, rozmawia Roman Tomczak.

Roman Tomczak: Czuje się Pani marginalizowana przez Kościół katolicki?


Anna Jabłońska: Nie. Dlaczego?


Bo w kontekście Dnia Kobiet znowu słychać z lewej strony życia publicznego w Polsce, że kobiety są lekceważone przez Kościół i spychane do drugorzędnych ról gospodyń domowych.


Nie, absolutnie nie czuję się marginalizowana. Uważam, że rola 
kobiety, szczególnie dzisiaj, we 
współczesnym świecie, jest bardzo ważna. Przed naszą rozmową przypomniałam sobie, co mówił św. Jan Paweł II. Że kobiety, matki, siostry, babcie są bardzo potrzebne, bo wnoszą w swoje otoczenie spokój, pewien ład. Nawet jeśli się z czymś nie zgadzają – myślę, że to też dotyczy Kościoła – kobieta potrafi przejść ponad nieporozumieniami. Kobiety, które chcą coś zrobić dla swojej parafii, są autentycznymi świadkami tego, co dzieje się w Kościele.


Pani jest kobietą, która robi to „coś” dla swojej parafii. Tylko w ostatnim roku dzięki parafialnej Caritas, której Pani przewodzi, udało się zebrać ponad 10 ton żywności i przekazać je potrzebującym.


Zbieramy też odzież, obuwie, sprzęt potrzebny w gospodarstwie domowym. Ale pomagamy także rozmową. Bo niektórzy bardziej od butów potrzebują wsparcia, jeszcze inni leków, wyprawki dla dziecka albo pomocy w zapłaceniu za prąd. Dlatego chcę bardzo podziękować wszystkim ofiarodawcom za przekazany 1 procent i dary rzeczowe.


Ile jest kobiet w waszym oddziale?


Zdecydowana większość. (śmiech) Ale jest również kilku panów.


Właściwie w każdym parafialnym oddziale Caritas w diecezji więcej jest kobiet. Z czego to się bierze?


Mężczyźni potrzebują czasu, żeby w coś się włączyć. Takie mam odczucie. A kobieta, jak się rzuci hasło, mówi: dobra, idziemy, działamy! Chociaż kiedy robimy zbiórki żywności w sklepach, to mężczyźni są nam bardzo potrzebni. Oni załadowują, rozładowują i rozwożą wszystko po domach. To przecież męskie zajęcie, prawda?


A kobiety im mówią, co załadować i gdzie rozwieźć...


To taka kobieca dyplomacja. Zrobić to w taki sposób, żeby mężczyzna myślał, że to jego decyzja. (śmiech) Ale nasi panowie są bardzo ważni.


Wasz oddział Caritas wyróżnia się od innych. Pracujecie właściwie cały rok, bez przerwy. Nie macie wakacji od „caritas”, czyli od miłosierdzia. Co daje wam, kobietom, siłę do tego?


Ja na tym gruncie wyrosłam. Jestem tutaj od zawsze. Wcześniej działałam jako harcerka, instruktorka, nauczycielka, teraz emerytka. Zawsze byłam otwarta na ludzi. Poza tym wspierają nas kapłani. Każdy na swój sposób. Jeśli mamy większą akcję, staramy się wspierać ją modlitwą. Co jakiś czas zamawiamy Mszę św. w intencji Caritas, rokrocznie u Matki Bożej w Krzeszowie. O to, żeby Caritas się rozwijała, żeby starczyło sił wolontariuszom, żeby się nie zniechęcali, bo przecież mieliśmy i takich. Mieli do tego prawo. Z drugiej strony mamy wolontariuszy z drugiego pokolenia. Przychodziły pomagać matki, teraz przychodzą córki ze swoimi dziećmi.


Ideałem byłoby, żeby ci, którym pomagacie, przestali być od was zależni. Nie mylę się?


Mamy osoby, które korzystały z naszej pomocy przez szereg lat, po czym przychodziły i mówiły: „Proszę pani, my już sobie poradziliśmy. Dziękujemy, że w trudnym momencie byliście z nami. Teraz chcemy pomagać innym”. Bo my, pomagając, budowaliśmy w nich szacunek do samych siebie. A oni z czasem stawali na nogi, robili się samodzielni. Ja jestem dumna z takich ludzi.


Przyzna Pani, że to taki macierzyński sposób prowadzenia parafialnej Caritas. Wasze kobiety traktują osoby potrzebujące w matczyny sposób.


Chyba tak. Mężczyźni, sądzę, prowadziliby to inaczej. Inaczej ocenialiby niektóre sytuacje. Na przykład nasi bezdomni, którzy przez lata wstydzili się przyjść do nas po pomoc. Ja ich wyłuskiwałam na działkach, na jagodach czy grzybach, namawiałam i tłumaczyłam, że „nie gryziemy”. Cierpliwie wyjaśniałam, że to nie wstyd prosić o pomoc. Mężczyźni są surowsi w ocenie. I niecierpliwsi. Powiedzieliby: jak nie, to nie.


Sądzi Pani, że takie kobiece działanie może mieć wpływ, choć minimalny, na kształt lokalnego Kościoła?


Nie tylko działanie Caritas może tak skutkować. Mamy u siebie i róże różańcowe, i Stowarzyszenie Adoratorek Krwi Chrystusa, i Stowarzyszenie Salezja-
nów Współpracowników. Wszędzie tam widać kobiety. Deko
rują kościół. Kiedy były relikwie św. Jana Bosko, to pierwsze przy organizacji też były kobiety. Sznur kobiet do sprzątania, do miotły, do mopa, żeby wszystko było przygotowane jak należy. Ale kobiety są też pierwsze do modlitwy. Do znaku krzyża pod kościołem, do codziennego „Zdrowaś Maryjo”. Zawsze przy wszystkich naszych działaniach jest modlitwa.


Jesteście ewangelizatorkami?


Czy ja wiem... Bezdomni, gdyby do nas nie trafili, być może już nigdy w życiu by się nie przeżegnali. Więc chyba jesteśmy.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI:

Zapisane na później

Pobieranie listy

Caritas jest kobietą

O przewadze płci pięknej nad brzydką, kobiecej dyplomacji i o szeregu ustawiającym się do mopa i modlitwy z Anną Jabłońską, szefową parafialnego oddziału Caritas w Chocianowie, rozmawia Roman Tomczak.

Roman Tomczak: Czuje się Pani marginalizowana przez Kościół katolicki?


Anna Jabłońska: Nie. Dlaczego?


Bo w kontekście Dnia Kobiet znowu słychać z lewej strony życia publicznego w Polsce, że kobiety są lekceważone przez Kościół i spychane do drugorzędnych ról gospodyń domowych.


Nie, absolutnie nie czuję się marginalizowana. Uważam, że rola 
kobiety, szczególnie dzisiaj, we 
współczesnym świecie, jest bardzo ważna. Przed naszą rozmową przypomniałam sobie, co mówił św. Jan Paweł II. Że kobiety, matki, siostry, babcie są bardzo potrzebne, bo wnoszą w swoje otoczenie spokój, pewien ład. Nawet jeśli się z czymś nie zgadzają – myślę, że to też dotyczy Kościoła – kobieta potrafi przejść ponad nieporozumieniami. Kobiety, które chcą coś zrobić dla swojej parafii, są autentycznymi świadkami tego, co dzieje się w Kościele.


Pani jest kobietą, która robi to „coś” dla swojej parafii. Tylko w ostatnim roku dzięki parafialnej Caritas, której Pani przewodzi, udało się zebrać ponad 10 ton żywności i przekazać je potrzebującym.


Zbieramy też odzież, obuwie, sprzęt potrzebny w gospodarstwie domowym. Ale pomagamy także rozmową. Bo niektórzy bardziej od butów potrzebują wsparcia, jeszcze inni leków, wyprawki dla dziecka albo pomocy w zapłaceniu za prąd. Dlatego chcę bardzo podziękować wszystkim ofiarodawcom za przekazany 1 procent i dary rzeczowe.


Ile jest kobiet w waszym oddziale?


Zdecydowana większość. (śmiech) Ale jest również kilku panów.


Właściwie w każdym parafialnym oddziale Caritas w diecezji więcej jest kobiet. Z czego to się bierze?


Mężczyźni potrzebują czasu, żeby w coś się włączyć. Takie mam odczucie. A kobieta, jak się rzuci hasło, mówi: dobra, idziemy, działamy! Chociaż kiedy robimy zbiórki żywności w sklepach, to mężczyźni są nam bardzo potrzebni. Oni załadowują, rozładowują i rozwożą wszystko po domach. To przecież męskie zajęcie, prawda?


A kobiety im mówią, co załadować i gdzie rozwieźć...


To taka kobieca dyplomacja. Zrobić to w taki sposób, żeby mężczyzna myślał, że to jego decyzja. (śmiech) Ale nasi panowie są bardzo ważni.


Wasz oddział Caritas wyróżnia się od innych. Pracujecie właściwie cały rok, bez przerwy. Nie macie wakacji od „caritas”, czyli od miłosierdzia. Co daje wam, kobietom, siłę do tego?


Ja na tym gruncie wyrosłam. Jestem tutaj od zawsze. Wcześniej działałam jako harcerka, instruktorka, nauczycielka, teraz emerytka. Zawsze byłam otwarta na ludzi. Poza tym wspierają nas kapłani. Każdy na swój sposób. Jeśli mamy większą akcję, staramy się wspierać ją modlitwą. Co jakiś czas zamawiamy Mszę św. w intencji Caritas, rokrocznie u Matki Bożej w Krzeszowie. O to, żeby Caritas się rozwijała, żeby starczyło sił wolontariuszom, żeby się nie zniechęcali, bo przecież mieliśmy i takich. Mieli do tego prawo. Z drugiej strony mamy wolontariuszy z drugiego pokolenia. Przychodziły pomagać matki, teraz przychodzą córki ze swoimi dziećmi.


Ideałem byłoby, żeby ci, którym pomagacie, przestali być od was zależni. Nie mylę się?


Mamy osoby, które korzystały z naszej pomocy przez szereg lat, po czym przychodziły i mówiły: „Proszę pani, my już sobie poradziliśmy. Dziękujemy, że w trudnym momencie byliście z nami. Teraz chcemy pomagać innym”. Bo my, pomagając, budowaliśmy w nich szacunek do samych siebie. A oni z czasem stawali na nogi, robili się samodzielni. Ja jestem dumna z takich ludzi.


Przyzna Pani, że to taki macierzyński sposób prowadzenia parafialnej Caritas. Wasze kobiety traktują osoby potrzebujące w matczyny sposób.


Chyba tak. Mężczyźni, sądzę, prowadziliby to inaczej. Inaczej ocenialiby niektóre sytuacje. Na przykład nasi bezdomni, którzy przez lata wstydzili się przyjść do nas po pomoc. Ja ich wyłuskiwałam na działkach, na jagodach czy grzybach, namawiałam i tłumaczyłam, że „nie gryziemy”. Cierpliwie wyjaśniałam, że to nie wstyd prosić o pomoc. Mężczyźni są surowsi w ocenie. I niecierpliwsi. Powiedzieliby: jak nie, to nie.


Sądzi Pani, że takie kobiece działanie może mieć wpływ, choć minimalny, na kształt lokalnego Kościoła?


Nie tylko działanie Caritas może tak skutkować. Mamy u siebie i róże różańcowe, i Stowarzyszenie Adoratorek Krwi Chrystusa, i Stowarzyszenie Salezja-
nów Współpracowników. Wszędzie tam widać kobiety. Deko
rują kościół. Kiedy były relikwie św. Jana Bosko, to pierwsze przy organizacji też były kobiety. Sznur kobiet do sprzątania, do miotły, do mopa, żeby wszystko było przygotowane jak należy. Ale kobiety są też pierwsze do modlitwy. Do znaku krzyża pod kościołem, do codziennego „Zdrowaś Maryjo”. Zawsze przy wszystkich naszych działaniach jest modlitwa.


Jesteście ewangelizatorkami?


Czy ja wiem... Bezdomni, gdyby do nas nie trafili, być może już nigdy w życiu by się nie przeżegnali. Więc chyba jesteśmy.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: