O sypialniach urządzonych w cerkwiach, groźnych precedensach rodzących się na Krymie i polskich zdolnościach do przejmowania inicjatywy z biskupem Włodzimierzem Juszczakiem, ordynariuszem eparchii wrocławsko-gdańskiej Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, rozmawia Roman Tomczak.
Roman Tomczak: Od kilku miesięcy Ukraina jest areną dramatycznych wydarzeń politycznych. Uczestniczą w nich nie tylko zwykli mieszkańcy tego kraju, ale także duchowni. Świat obiegły zdjęcia, na których księża modlą się pomiędzy walczącymi na Majdanie stronami. Jak Ksiądz Biskup ocenia to, co dzieje się teraz na Ukrainie i jaką widzi w tym rolę grekokatolików?
Bp Włodzimierz Juszczak: Z bólem przyjmuję wydarzenia na Ukrainie. Sytuacja zmienia się z godziny na godzinę. I czym ona się zakończy, zarówno dla Ukrainy, Europy i świata, tego w tej chwili nie wiemy. A przecież różne scenariusze są możliwe. Jeśli chodzi o wydarzenia na kijowskim Majdanie, które trwają od listopada, wśród ludzi ważne miejsce zajmują duchowni. I to nie tylko greckokatoliccy, ale również duchowni innych wspólnot i Kościołów. Być może najbardziej widoczni na Majdanie byli księża greckokatoliccy, ale byli tam też księża rzymskokatoliccy, prawosławni, zwłaszcza z kijowskiego patriarchatu. Byli żydzi, muzułmanie, duchowni ewangeliccy. Byli także kapłani prawosławni z patriarchatu moskiewskiego. Może ten Kościół był najmniej widoczny, ludzie utożsamiali go z władzą Wiktora Janukowycza.
Trzeba przyznać, że to właśnie kapłani byli tą żywą zaporą, która oddzielała Berkut od Majdanu. A na Majdanie księża greckokatoliccy prowadzili modlitwy, pocieszali, spowiadali. We wszystkich większych cerkwiach greckokatolickich w Kijowie zorganizowano miejsca, w których przyjeżdżający do miasta mogli się przespać, umyć, zjeść, opatrzyć rany. Podobnie było w świątyniach prawosławnych, zwłaszcza kijowskiego patriarchatu, gdzie ludzie także spali cerkwiach na podłodze.
Ci wszyscy duchowni ryzykowali życie tak jak wszyscy obecni na Majdanie?
Oczywiście! Właśnie otrzymałem informację, że w jednym z polskich szpitali leży ranny ksiądz greckokatolicki. Z tego co wiem, oprócz ran fizycznych cierpi na rodzaj szoku po tym, co tam przeżył. Kilkanaście dalszych osób przebywa w jednym ze szpitali katowickich na oddziale psychiatrycznym, gdzie są leczeni ze stresu pourazowego.
Rola duchowieństwa nie skończyła się wraz z ustaniem walk na Majdanie.
Nie, ktoś musi się przecież zajmować np. rannymi, i to nie tylko na Ukrainie. W samym Wrocławiu jest 19 rannych Ukraińców. To głównie bardzo młodzi ludzie. Nasi księża ich odwiedzają i sprawują nad nimi opiekę duchową. Na Ukrainie nadal odprawiane są pogrzeby. Przypomnę, że właśnie dzisiaj (rozmowa odbyła się 6 marca – przyp. autora) zmarł kolejny, setny już uczestnik walk na Majdanie. Zaś 300 osób uznaje się za zaginione.
Czy obecność duchownych greckokatolickich na Majdanie i organizowane przez nich punkty pomocy dla rannych i poszkodowanych to kierowana przez Cerkiew akcja czy spontaniczne działania księży?
Nasz patriarcha, arcybiskup większy Światosław Szewczuk, kilka razy zabierał głos na temat sytuacji na Ukrainie. Zwracał się wtedy do wiernych z prośbą o modlitwę. To nie podobało się władzom w Kijowie. W styczniu abp Światosław otrzymał list od ukraińskiego ministra kultury w rządzie Janukowycza. Minister groził, że władze ukraińskie mogą zamknąć struktury Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie za to, że kapłani greckokatoliccy uczestniczą w modlitwach na Majdanie. Arcybiskup odpowiedział, że obowiązkiem kapłana jest być z ludźmi wszędzie tam, gdzie oni tego potrzebują, również na Majdanie. Nikt nie wysyłał kapłanów na Majdan, nie było żadnego nakazu. Jednak oni sami uważali, że powinni tam być. Byli to zarówno kapłani z Ukrainy, jak i z Europy. W drodze na Majdan przejeżdżał przez Wrocław jeden z naszych księży z Hiszpanii. Zdaje się, że on ciągle jeszcze jest w Kijowie.
O sypialniach urządzonych w cerkwiach, groźnych precedensach rodzących się na Krymie i polskich zdolnościach do przejmowania inicjatywy z biskupem Włodzimierzem Juszczakiem, ordynariuszem eparchii wrocławsko-gdańskiej Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, rozmawia Roman Tomczak.
Roman Tomczak: Od kilku miesięcy Ukraina jest areną dramatycznych wydarzeń politycznych. Uczestniczą w nich nie tylko zwykli mieszkańcy tego kraju, ale także duchowni. Świat obiegły zdjęcia, na których księża modlą się pomiędzy walczącymi na Majdanie stronami. Jak Ksiądz Biskup ocenia to, co dzieje się teraz na Ukrainie i jaką widzi w tym rolę grekokatolików?
Bp Włodzimierz Juszczak: Z bólem przyjmuję wydarzenia na Ukrainie. Sytuacja zmienia się z godziny na godzinę. I czym ona się zakończy, zarówno dla Ukrainy, Europy i świata, tego w tej chwili nie wiemy. A przecież różne scenariusze są możliwe. Jeśli chodzi o wydarzenia na kijowskim Majdanie, które trwają od listopada, wśród ludzi ważne miejsce zajmują duchowni. I to nie tylko greckokatoliccy, ale również duchowni innych wspólnot i Kościołów. Być może najbardziej widoczni na Majdanie byli księża greckokatoliccy, ale byli tam też księża rzymskokatoliccy, prawosławni, zwłaszcza z kijowskiego patriarchatu. Byli żydzi, muzułmanie, duchowni ewangeliccy. Byli także kapłani prawosławni z patriarchatu moskiewskiego. Może ten Kościół był najmniej widoczny, ludzie utożsamiali go z władzą Wiktora Janukowycza.
Trzeba przyznać, że to właśnie kapłani byli tą żywą zaporą, która oddzielała Berkut od Majdanu. A na Majdanie księża greckokatoliccy prowadzili modlitwy, pocieszali, spowiadali. We wszystkich większych cerkwiach greckokatolickich w Kijowie zorganizowano miejsca, w których przyjeżdżający do miasta mogli się przespać, umyć, zjeść, opatrzyć rany. Podobnie było w świątyniach prawosławnych, zwłaszcza kijowskiego patriarchatu, gdzie ludzie także spali cerkwiach na podłodze.
Ci wszyscy duchowni ryzykowali życie tak jak wszyscy obecni na Majdanie?
Oczywiście! Właśnie otrzymałem informację, że w jednym z polskich szpitali leży ranny ksiądz greckokatolicki. Z tego co wiem, oprócz ran fizycznych cierpi na rodzaj szoku po tym, co tam przeżył. Kilkanaście dalszych osób przebywa w jednym ze szpitali katowickich na oddziale psychiatrycznym, gdzie są leczeni ze stresu pourazowego.
Rola duchowieństwa nie skończyła się wraz z ustaniem walk na Majdanie.
Nie, ktoś musi się przecież zajmować np. rannymi, i to nie tylko na Ukrainie. W samym Wrocławiu jest 19 rannych Ukraińców. To głównie bardzo młodzi ludzie. Nasi księża ich odwiedzają i sprawują nad nimi opiekę duchową. Na Ukrainie nadal odprawiane są pogrzeby. Przypomnę, że właśnie dzisiaj (rozmowa odbyła się 6 marca – przyp. autora) zmarł kolejny, setny już uczestnik walk na Majdanie. Zaś 300 osób uznaje się za zaginione.
Czy obecność duchownych greckokatolickich na Majdanie i organizowane przez nich punkty pomocy dla rannych i poszkodowanych to kierowana przez Cerkiew akcja czy spontaniczne działania księży?
Nasz patriarcha, arcybiskup większy Światosław Szewczuk, kilka razy zabierał głos na temat sytuacji na Ukrainie. Zwracał się wtedy do wiernych z prośbą o modlitwę. To nie podobało się władzom w Kijowie. W styczniu abp Światosław otrzymał list od ukraińskiego ministra kultury w rządzie Janukowycza. Minister groził, że władze ukraińskie mogą zamknąć struktury Kościoła greckokatolickiego na Ukrainie za to, że kapłani greckokatoliccy uczestniczą w modlitwach na Majdanie. Arcybiskup odpowiedział, że obowiązkiem kapłana jest być z ludźmi wszędzie tam, gdzie oni tego potrzebują, również na Majdanie. Nikt nie wysyłał kapłanów na Majdan, nie było żadnego nakazu. Jednak oni sami uważali, że powinni tam być. Byli to zarówno kapłani z Ukrainy, jak i z Europy. W drodze na Majdan przejeżdżał przez Wrocław jeden z naszych księży z Hiszpanii. Zdaje się, że on ciągle jeszcze jest w Kijowie.