Kiedy w 1900 r. Władysław Bełza pisał we Lwowie „Katechizm polskiego dziecka”, może się domyślał, że jego słowa na galicyjskiej wsi mogły być co najwyżej pobożnym życzeniem.
A pisał wtedy tak: „Kto ty jesteś? Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały” i dalej słowa te same, które znamy ze szkoły. Tyle że 150 lat temu Polakiem, poza reprezentantami najwyższych warstw społecznych, czuł się mało kto.
Wiara i patriotyzm
W 2012 roku ukazała się książka dr. Michała Łuczewskiego „Odwieczny naród. Polak-katolik w Żmiącej”. Na ponad 600 stronach naukowego studium autor pokazuje, jak kształtowała się świadomość narodowa mieszkańców niewielkiej wsi. Żmiąca leży 60 km od Tarnowa, nieco z boku drogi z Łososiny Górnej w kierunku Limanowej. Notabene jest socjologicznie najlepiej przebadaną wsią na świecie, bo w ciągu nieco ponad 100 lat doczekała się 3 wielkich monografii (1903 – Bujak, 1953 – Wierzbicki, 2012 – Łuczewski). Jednym z ważniejszych spostrzeżeń najnowszej publikacji jest to, że bardzo wyraźny udział w tym, iż chłopi ze Żmiącej poczuli się Polakami (bo nie zawsze tak było), była działalność Kościoła. Zatem obśmiewana dziś na salonach zbitka „Polak-katolik” ma bardzo sensowne i logiczne wyjaśnienie.
Poczucie narodowości kształtowało się w ścisłym związku z wyznawaną wiarą. Książka nie spodobała się recenzentowi „Gazety Wyborczej” prof. Walickiemu. – Ideologia „Polako-katolika” okazała się antyhistoryczna, bezkrytyczna, nietolerancyjna i w dodatku sprzeczna z chrześcijaństwem – grzmiał na łamach „Gazety”. – Łuczewskiego ujęcie jest oryginalne, nikt dotychczas tak nie pisał o budzeniu się patriotyzmu – zauważa ks. Józef Trela, miłośnik historii i emerytowany proboszcz ze Żmiącej.
Jak było?
Pod koniec XIX wieku bezcenny „Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego” podawał o ówczesnym powiecie limanowskim, że „ludność jest polska”. – Od zarania dziejów chłopi, mieszkańcy wsi, nie tylko w Żmiącej, ale w całej Galicji, czuli się najpierw „ludźmi stąd”, miejscowymi, swoimi. Własny kawałek ziemi nazywali ojcowizną, to rodzaj zakorzenienia, określenia tożsamości – mówi ks. dr Ryszard Banach, historyk Kościoła. Zresztą zostało to w języku. Ks. Trela zauważa, że ojcowizna oznaczała też ojczyznę. – Jeszcze do niedawna ludzie pytali się nawzajem: „a któs tam został u ciebie na łojcyźnie”, mając na myśli gospodarkę – przypomina Anna Bukowiec, żona Piotra, sołtysa Żmiącej. Potem chłopi byli pańscy, ich tożsamość związana była z dworem, panem, u którego służyli, odrabiali pańszczyznę. Po zaborach stali się żmiącanie i mieszkańcy galicyjskiej wsi w ogóle „cysorscy”. – Nie czuli się ciemiężonymi przez zaborcę Polakami, ale obywatelami cesarstwa, poddanymi cesarza austriackiego, wierzyli Austriakom, bo do panów byli zrażeni, co miało tragiczne konsekwencje w czasie rabacji – przypomina ks. Banach.
Przeciw panu i plebanowi
W Żmiącej pierwszym Polakiem, w znaczeniu człowiekiem, który czuł się Polakiem, był ks. Jan Chełmecki, syn miejscowego chłopa, zdolny bardzo, w roku 1845 prefekt w tarnowskim seminarium duchownym. – Uczył kleryków, którzy w znakomitej większości byli z rodzin chłopskich, literackiego języka polskiego, podsuwał polskie lektury, co było zabronione, bo edukacja musiała odbywać się po niemiecku – mówi ks. Banach. Wziął ks. Chełmecki udział w przygotowaniach powstania przeciw zaborcy w 1846 roku. Kiedy jednak przyjechał także do własnej wioski z zamiarem wciągnięcia jej do działań, został wydany przez gromadę Austryjakom i uwięziony. – Uważali go za szkodnika, że z panami i księżmi jest przeciw cesarzowi – kiwa głową ks. Józef Trela. Austriacy rozprawili się z powstaniem, podburzając chłopów do wystąpienia przeciw panom. Wypadki z 1846 roku otrzymały nazwę rabacji chłopskiej. Rozpoczęły się rabunki, gwałty, morderstwa. – W naszym regionie masowych zabójstw nie było, ale spalili wiele dworów, splądrowali, ograbili i zniszczyli spichlerze. Kiedy rok później przyszła klęska głodu, kiedy ludzie masowo umierali, chłopi odczytali to jako palec Boży, dopust związany z rabacją – opowiada ks. Trela. Biskup Wojtarowicz poprosił misjonarzy, by duchowo „przeorali” galicyjską wieś, głosząc nawrócenie i potrzebę ekspiacji. To i ruch abstynencki otrzeźwiło chłopów w diecezji.
Kościół budził polskość
Bo wieś była religijna. Polakiem jednak prawie nikt się nie czuł. – Jakub Bojko, chłop z Gręboszowa, znany działacz ludowy, przytacza w swoich wspomnieniach rozmowę innego chłopa z zamożnym ziemianinem, który na pytanie: „dlaczego żeście panów mordowali w czasie rabacji”, odpowiedział: „My nie mordowali panów, ino Poloków”. „Tak? To kim żeście wy są, jak nie Polakami?”. „My są chrześcijanie”, odpowiedział chłop. Dialog ten przytaczał Bojko na świadectwo nieświadomości narodowej chłopów w innych wsiach poza Gręboszowem – mówi ks. dr Banach. Po straszliwych wydarzeniach Kościół postanowił energicznie działać w kwestii narodowego uświadomienia. Dlaczego? – Bo sprzeczne z moralnością było to, co się stało, że brat przeciw bratu stawał. Trzeba było ludzi uświadomić, że tworzą jeden naród, mają jeden cel i jako Polacy obowiązki też mają polskie – dodaje ks. Banach. – Uświadomienie narodowe po polsku to ma być pierwszy krok do wyciągnięcia z bagna nieświadomości, różnych społecznych patologii, pijaństwa, wyuczonej bierności, niewolnictwa, poddaństwa, nienawiści – pisał Marcin Herman z portalu Rebelya.pl. W Gręboszowie ks. Otowski po Sumie zarządzał czytanie polskich książek. Śpiewano też po liturgii pieśni o zaborach.
Żmiąca należała do parafii Ujanowice. 100 lat temu wikariusz ks. Sroka uczył polskości w ciekawy sposób. W zimie, w czasie przerwy, kiedy działała już szkoła, zarządzał bitwę na śnieżki. Dzielił klasę na dwie drużyny. Jedną nazywał „Polacy”, a drugą „nieprzyjaciele Polaków”. Obserwował przy tym zabawę, dopingując polską grupę: „Hej, tam chłopcy, Polacy, odważnie, nie bójcie się, stańcie mężnie”. – No to nie ma się czemu dziwić, że wszystkie chłopaki chciały być „Polakami” – konstatuje ks. Trela. Potem przyszedł ks. Bernardyn Dziedziak. W wolnej Polsce urządzał patriotyczne manifestacje na 3 maja. Kiedy w 1947 roku władze dwa dni przed akademią aresztowały dyrektorkę Zofię Oleksy ze Żmiącej, dzieci same zrobiły akademię. Miały to już we krwi.
Tradycyjnie, czyli dobrze
Dziś Żmiąca jest jedną z najpobożniejszych parafii w diecezji. – Głęboko religijnych. Ludzie też nie wyobrażają sobie, żeby coś we wsi miało się dziać, a nie było w tym Kościoła, parafii. Odnoszą swoje życie w ogólności i w szczegółach do Pana Boga i do wspólnoty parafialnej, nielicznej, bo jest nas 560 – opowiada ks. Marek Wójcik, proboszcz żmiącki. Jak mówi, mają poczucie, że oddając coś Bogu, mogą spodziewać się tego, że Bóg ich kiedyś wynagrodzi. Oczywiście absolutnie czują się Polakami i patriotami.
Stefania Bukowiec, emerytowana nauczycielka, prawdopodobnie jedna z niewielu osób, która w całości przeczytała tu książkę Łuczewskiego, trochę narzeka jednak na nasz polski patriotyzm, który skarlał. – Mnie się wydaje, że dziś idziemy w złym kierunku. Wychowujemy europejczyków, kosmopolitów, ziemia stoi odłogiem, nie ma w świadomości ludzi ojcowizny, ludzie jadą w świat, nie wracają, no bo niby nie ma do czego, lektury wieszczów narodowych wylatują z edukacji szkolnej. Źle to widzę – mówi.
Żmiąca jednak twardo się trzyma. – U nas pod tym względem naprawdę nie ma na co narzekać. Rodzina, szkoła i Kościół stanowią jeden front. Wychowujemy dzieci do wartości, bycia dobrym człowiekiem, Polakiem, katolikiem – zapewnia sołtys Piotr Bukowiec. Tu ludziom telewizja nie zamąciła głęboko w głowach, myślą trzeźwo, racjonalnie, po polsku, narodowo. – Nie mam czasu na telewizję. Ostatnio chyba oglądałem ją w lipcu – dodaje pan Piotr. Społeczność nie zachwyciła się nowymi ideologiami. – Wie pan, ile partia Palikota dostała u nas głosów? Zero – uśmiecha się Anna Bukowiec. Tu ludzie myślą tradycyjnie. Trzymają się Kościoła i Polski, którą dziś uważają za odwieczną. Bardzo to nie podoba się niektórym z salonu, drażni ich, że dziś ktoś flagę biało-czerwoną i orła białego (a nie z czekolady) może wyryć sobie w sercu, a nie na papierze toaletowym.
Kiedy w 1900 r. Władysław Bełza pisał we Lwowie „Katechizm polskiego dziecka”, może się domyślał, że jego słowa na galicyjskiej wsi mogły być co najwyżej pobożnym życzeniem.
A pisał wtedy tak: „Kto ty jesteś? Polak mały. Jaki znak twój? Orzeł biały” i dalej słowa te same, które znamy ze szkoły. Tyle że 150 lat temu Polakiem, poza reprezentantami najwyższych warstw społecznych, czuł się mało kto.
Wiara i patriotyzm
W 2012 roku ukazała się książka dr. Michała Łuczewskiego „Odwieczny naród. Polak-katolik w Żmiącej”. Na ponad 600 stronach naukowego studium autor pokazuje, jak kształtowała się świadomość narodowa mieszkańców niewielkiej wsi. Żmiąca leży 60 km od Tarnowa, nieco z boku drogi z Łososiny Górnej w kierunku Limanowej. Notabene jest socjologicznie najlepiej przebadaną wsią na świecie, bo w ciągu nieco ponad 100 lat doczekała się 3 wielkich monografii (1903 – Bujak, 1953 – Wierzbicki, 2012 – Łuczewski). Jednym z ważniejszych spostrzeżeń najnowszej publikacji jest to, że bardzo wyraźny udział w tym, iż chłopi ze Żmiącej poczuli się Polakami (bo nie zawsze tak było), była działalność Kościoła. Zatem obśmiewana dziś na salonach zbitka „Polak-katolik” ma bardzo sensowne i logiczne wyjaśnienie.
Poczucie narodowości kształtowało się w ścisłym związku z wyznawaną wiarą. Książka nie spodobała się recenzentowi „Gazety Wyborczej” prof. Walickiemu. – Ideologia „Polako-katolika” okazała się antyhistoryczna, bezkrytyczna, nietolerancyjna i w dodatku sprzeczna z chrześcijaństwem – grzmiał na łamach „Gazety”. – Łuczewskiego ujęcie jest oryginalne, nikt dotychczas tak nie pisał o budzeniu się patriotyzmu – zauważa ks. Józef Trela, miłośnik historii i emerytowany proboszcz ze Żmiącej.
Jak było?
Pod koniec XIX wieku bezcenny „Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego” podawał o ówczesnym powiecie limanowskim, że „ludność jest polska”. – Od zarania dziejów chłopi, mieszkańcy wsi, nie tylko w Żmiącej, ale w całej Galicji, czuli się najpierw „ludźmi stąd”, miejscowymi, swoimi. Własny kawałek ziemi nazywali ojcowizną, to rodzaj zakorzenienia, określenia tożsamości – mówi ks. dr Ryszard Banach, historyk Kościoła. Zresztą zostało to w języku. Ks. Trela zauważa, że ojcowizna oznaczała też ojczyznę. – Jeszcze do niedawna ludzie pytali się nawzajem: „a któs tam został u ciebie na łojcyźnie”, mając na myśli gospodarkę – przypomina Anna Bukowiec, żona Piotra, sołtysa Żmiącej. Potem chłopi byli pańscy, ich tożsamość związana była z dworem, panem, u którego służyli, odrabiali pańszczyznę. Po zaborach stali się żmiącanie i mieszkańcy galicyjskiej wsi w ogóle „cysorscy”. – Nie czuli się ciemiężonymi przez zaborcę Polakami, ale obywatelami cesarstwa, poddanymi cesarza austriackiego, wierzyli Austriakom, bo do panów byli zrażeni, co miało tragiczne konsekwencje w czasie rabacji – przypomina ks. Banach.
Przeciw panu i plebanowi
W Żmiącej pierwszym Polakiem, w znaczeniu człowiekiem, który czuł się Polakiem, był ks. Jan Chełmecki, syn miejscowego chłopa, zdolny bardzo, w roku 1845 prefekt w tarnowskim seminarium duchownym. – Uczył kleryków, którzy w znakomitej większości byli z rodzin chłopskich, literackiego języka polskiego, podsuwał polskie lektury, co było zabronione, bo edukacja musiała odbywać się po niemiecku – mówi ks. Banach. Wziął ks. Chełmecki udział w przygotowaniach powstania przeciw zaborcy w 1846 roku. Kiedy jednak przyjechał także do własnej wioski z zamiarem wciągnięcia jej do działań, został wydany przez gromadę Austryjakom i uwięziony. – Uważali go za szkodnika, że z panami i księżmi jest przeciw cesarzowi – kiwa głową ks. Józef Trela. Austriacy rozprawili się z powstaniem, podburzając chłopów do wystąpienia przeciw panom. Wypadki z 1846 roku otrzymały nazwę rabacji chłopskiej. Rozpoczęły się rabunki, gwałty, morderstwa. – W naszym regionie masowych zabójstw nie było, ale spalili wiele dworów, splądrowali, ograbili i zniszczyli spichlerze. Kiedy rok później przyszła klęska głodu, kiedy ludzie masowo umierali, chłopi odczytali to jako palec Boży, dopust związany z rabacją – opowiada ks. Trela. Biskup Wojtarowicz poprosił misjonarzy, by duchowo „przeorali” galicyjską wieś, głosząc nawrócenie i potrzebę ekspiacji. To i ruch abstynencki otrzeźwiło chłopów w diecezji.
Kościół budził polskość
Bo wieś była religijna. Polakiem jednak prawie nikt się nie czuł. – Jakub Bojko, chłop z Gręboszowa, znany działacz ludowy, przytacza w swoich wspomnieniach rozmowę innego chłopa z zamożnym ziemianinem, który na pytanie: „dlaczego żeście panów mordowali w czasie rabacji”, odpowiedział: „My nie mordowali panów, ino Poloków”. „Tak? To kim żeście wy są, jak nie Polakami?”. „My są chrześcijanie”, odpowiedział chłop. Dialog ten przytaczał Bojko na świadectwo nieświadomości narodowej chłopów w innych wsiach poza Gręboszowem – mówi ks. dr Banach. Po straszliwych wydarzeniach Kościół postanowił energicznie działać w kwestii narodowego uświadomienia. Dlaczego? – Bo sprzeczne z moralnością było to, co się stało, że brat przeciw bratu stawał. Trzeba było ludzi uświadomić, że tworzą jeden naród, mają jeden cel i jako Polacy obowiązki też mają polskie – dodaje ks. Banach. – Uświadomienie narodowe po polsku to ma być pierwszy krok do wyciągnięcia z bagna nieświadomości, różnych społecznych patologii, pijaństwa, wyuczonej bierności, niewolnictwa, poddaństwa, nienawiści – pisał Marcin Herman z portalu Rebelya.pl. W Gręboszowie ks. Otowski po Sumie zarządzał czytanie polskich książek. Śpiewano też po liturgii pieśni o zaborach.
Żmiąca należała do parafii Ujanowice. 100 lat temu wikariusz ks. Sroka uczył polskości w ciekawy sposób. W zimie, w czasie przerwy, kiedy działała już szkoła, zarządzał bitwę na śnieżki. Dzielił klasę na dwie drużyny. Jedną nazywał „Polacy”, a drugą „nieprzyjaciele Polaków”. Obserwował przy tym zabawę, dopingując polską grupę: „Hej, tam chłopcy, Polacy, odważnie, nie bójcie się, stańcie mężnie”. – No to nie ma się czemu dziwić, że wszystkie chłopaki chciały być „Polakami” – konstatuje ks. Trela. Potem przyszedł ks. Bernardyn Dziedziak. W wolnej Polsce urządzał patriotyczne manifestacje na 3 maja. Kiedy w 1947 roku władze dwa dni przed akademią aresztowały dyrektorkę Zofię Oleksy ze Żmiącej, dzieci same zrobiły akademię. Miały to już we krwi.
Tradycyjnie, czyli dobrze
Dziś Żmiąca jest jedną z najpobożniejszych parafii w diecezji. – Głęboko religijnych. Ludzie też nie wyobrażają sobie, żeby coś we wsi miało się dziać, a nie było w tym Kościoła, parafii. Odnoszą swoje życie w ogólności i w szczegółach do Pana Boga i do wspólnoty parafialnej, nielicznej, bo jest nas 560 – opowiada ks. Marek Wójcik, proboszcz żmiącki. Jak mówi, mają poczucie, że oddając coś Bogu, mogą spodziewać się tego, że Bóg ich kiedyś wynagrodzi. Oczywiście absolutnie czują się Polakami i patriotami.
Stefania Bukowiec, emerytowana nauczycielka, prawdopodobnie jedna z niewielu osób, która w całości przeczytała tu książkę Łuczewskiego, trochę narzeka jednak na nasz polski patriotyzm, który skarlał. – Mnie się wydaje, że dziś idziemy w złym kierunku. Wychowujemy europejczyków, kosmopolitów, ziemia stoi odłogiem, nie ma w świadomości ludzi ojcowizny, ludzie jadą w świat, nie wracają, no bo niby nie ma do czego, lektury wieszczów narodowych wylatują z edukacji szkolnej. Źle to widzę – mówi.
Żmiąca jednak twardo się trzyma. – U nas pod tym względem naprawdę nie ma na co narzekać. Rodzina, szkoła i Kościół stanowią jeden front. Wychowujemy dzieci do wartości, bycia dobrym człowiekiem, Polakiem, katolikiem – zapewnia sołtys Piotr Bukowiec. Tu ludziom telewizja nie zamąciła głęboko w głowach, myślą trzeźwo, racjonalnie, po polsku, narodowo. – Nie mam czasu na telewizję. Ostatnio chyba oglądałem ją w lipcu – dodaje pan Piotr. Społeczność nie zachwyciła się nowymi ideologiami. – Wie pan, ile partia Palikota dostała u nas głosów? Zero – uśmiecha się Anna Bukowiec. Tu ludzie myślą tradycyjnie. Trzymają się Kościoła i Polski, którą dziś uważają za odwieczną. Bardzo to nie podoba się niektórym z salonu, drażni ich, że dziś ktoś flagę biało-czerwoną i orła białego (a nie z czekolady) może wyryć sobie w sercu, a nie na papierze toaletowym.