Piszą salezjańscy wolontariusze misyjni. Adam, Ania, Beata, Kasia, Monika, Agata, Bartek, Ilona, Krzysiek i Tomek.
„Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie! Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła.” (1 Tes 5,21-22)
Ogród
8:30 Czas otworzyć furtkę. Przechodzę przez nasz ogród z uwagą, by nie stanąć na żadnego węża. Jest ich tutaj pełno. Wiją się między krzakami i drzewkami a czasami wylegują się na betonie. Długość każdego z nich to około 100m. Jest to układ krwionośny naszego ogrodu. Bez nich nie byłoby tu zieleni. Pomimo swoich rozmiarów, węże nie mogą czuć się bezpiecznie. Istnieje wiele drapieżników, które tylko czekają na odpowiedni moment. Grabie, kilku tonowy dżip i człowiek to najgorsze bestie. W całym ogrodzie ciężko znaleźć chociaż jednego zdrowego węża. Będę się musiał nimi zająć, ale to kiedy indziej. Teraz idę wpuścić dzieciaki.
Przy furcie, jak każdego poranka, czeka na mnie koło 10 dzieciaków. Wszystkie siedzą przy głównym wejściu i oczekują otwarcia, jakby chciały uciec z więzienia. Tym więzieniem jest ich podwórko. Podwórko, na którym jest tylko piach i ich domy. Gdzie chcą uciec? Do Bosconii. Tutaj odnajdują zieleń.
Poranna rozgrzewka
Pelota de voley! Słyszę to słowo każdego dnia. Dzieciaki chcą piłkę. Ja, Tania, jej brat Jon i Romario zaczynamy grę. Kurz wzlatuje do góry i wdziera się w każdą szczelinę mojej twarzy, jakby chciał się schronić przed palącym słońcem. Ja też szukam ucieczki. Przesuwam się jakieś 5 metrów, by zahaczyć o cień. Reszta jak posłuszne owieczki idzie za mną. Dziurawa piłka, która z każdą minutą coraz bardziej wtapia się w ręce, zaczyna doskwierać Tani. Znalazło się rozwiązanie. Sięgająca mi do brzucha Indianka prosi mnie o pomoc. Chce bym wziął od niej bransoletkę, która przy każdym odbiciu piłki daje o sobie znać. Jak to ja, kobiecie nie mogłem odmówić. W mgnieniu oka bransoletka zagościła na mojej lewej ręce a uśmiech na pyzatej buzi Tani. Mojej uwadze nie uszło to co jest na bransoletce. Był to album rodzinny. Jaka ładna bransoletka! – pochwaliłem Tanie. Na jednym zdjęciu Jezus, który wyciąga do mnie ręce, jakby chciał bym go przygarnął. Kolejne to Jezus na rękach swojej Mamy. Nie mogło zabraknąć też portretu samej Maryi. Każdy z rodziny miał swoje zdjęcie. Nawet Józef.
Wyszło sidło z worka
Jon odbił piłkę dość wysoko. Jest starszy od swojej siostry i smuklejszy. Ma jakieś 12 lat. Moje nogi się ugięły jak do przysiadu. Ręce wyprostowane a czoło zadarte do góry. Oczy ledwo otwarte by bronić się przed słońcem i kurzem. Piłka opada idealnie na moją nową bransoletkę. Zabolało mnie to więc spojrzałem na nadgarstek by ocenić stan swojej ręki. Nie spodziewałem się tego co za chwilę zobaczyłem. Nie spodziewałem się tak wielkich szkód. Ujrzałem przekręconą bransoletkę. Co było po drugiej stronie? Krewni Świętej Rodziny? Nic bardziej mylnego. Osłupiałem. Dzieciaki zaczęły się zastanawiać co się stało. Zaniepokoiły się lekko. No creo…no creo…(nie wierzę…nie wierzę…) – powtarzałem cały czas z lekkim uśmiechem dziecka, które dało się oszukać. Co takiego było po drugiej stronie?
Moim oczom ukazał się krzyż. Nie był to Krzyż Jezusa. Był to krzyż Nerona. Symbol ten jest utożsamiany z odwróconym krzyżem, który wyraża upadek chrześcijaństwa. Do niego nawiązywało hitlerowskie SS. W latach 60. na stałe związał się z ruchem hippisowskim, rewolucyjnie proklamującym bunt młodych przeciwko światu dorosłych i jego instytucjom, w tym Kościołowi Katolickiemu. Krzyż Nerona jest także pogańskim znakiem czarnej magii oraz propagowanym emblematem pacyfistów. W satanizmie funkcjonuje jako jeden ze znaków używanych podczas odprawiania czarnych mszy. Ale jak to powiedzieć w Castellano?
Mój pierwszy owoc Bosconii
Piłka upadła na ziemię. Co się stało? – zapytał Romario. Wiecie co to jest? – zapytałem, nie oczekując twierdzącej odpowiedzi. Romario jednak wiedział. Pacyfka. Jednak mało kto wie czym tak naprawdę jest pacyfka. W mojej głowie zaczął się proces szukania. Uniosłem głowę do góry i zmrużyłem oczy przeglądając wszystkie szafki w mojej głowie w poszukiwaniu wyrazów w Castellano. To są bardzo złe i niebezpieczne znaki, demoniczne – udało mi się sklepać coś konkretnego. Dzieciakom to wystarczyło. Romario jak na najstarszego przystało od razu wpadł na pomysł co z tym zrobić. Ma już 14 lat więc jako młody mężczyzna bierze sprawy w swoje ręce. Odkleimy te znaki z tyłu a Świętych zostawimy w spokoju – zaproponował. Pomysł ciekawy, ale jak im wytłumaczyć, że to nie wystarczy? Głowa do góry, zmrużone oczy i znowu poszukiwania w mojej głowie. Tym razem jest ciężej. Nie zdążyłem posprzątać po poprzednich poszukiwaniach. Udało mi się wyksztusić parę słów. Gdy Ojciec Piotr… błogosławić… woda… to bransoletka tak samo jest, ale demonicznie… – wyksztusiłem z trudem, tym razem mało poprawne zdanie. Na szczęście wszyscy zrozumieli.
Co z nią zrobimy? – zapytałem spoglądając dyskretnie na śmietnik. Wyrzucimy ją? – dodałem, nie dając im czasu na zastanawianie się. Romario znowu zaskoczył mnie swoją błyskotliwością. Jeśli ją wyrzucisz to jakieś dziecko ją znajdzie – powiedział z powagą jakby wiedział, że to nie żarty. Tania, przygląda się nam, przysłuchuje i widać, że powoli żegna ze swoją „biżuterią”. Widząc to wpadłem na pomysł. Podaruję Ci moja bransoletkę co Ty na to? – zapytałem z delikatnym uśmiechem. Tania zaczęła szukać czegoś w swoim różowym plecaku. Znalazła. Wyciągnęła małe nożyczki i bez wahania zniszczyła swoją bransoletkę. Wyrzuciła śmieci do kosza i pokazała mi wszystkie swoje zęby na znak, że jest zadowolona. Byłem jeszcze bardziej zaskoczony niż wtedy, gdy odkryłem co jest na bransoletce. Cieszę się, że pracuję z tak mądrymi dzieciakami.
Adam Kucewicz, Peru, Piura; 25 września 2012
Piszą salezjańscy wolontariusze misyjni. Adam, Ania, Beata, Kasia, Monika, Agata, Bartek, Ilona, Krzysiek i Tomek.
„Wszystko badajcie, a co szlachetne – zachowujcie! Unikajcie wszystkiego, co ma choćby pozór zła.” (1 Tes 5,21-22)
Ogród
8:30 Czas otworzyć furtkę. Przechodzę przez nasz ogród z uwagą, by nie stanąć na żadnego węża. Jest ich tutaj pełno. Wiją się między krzakami i drzewkami a czasami wylegują się na betonie. Długość każdego z nich to około 100m. Jest to układ krwionośny naszego ogrodu. Bez nich nie byłoby tu zieleni. Pomimo swoich rozmiarów, węże nie mogą czuć się bezpiecznie. Istnieje wiele drapieżników, które tylko czekają na odpowiedni moment. Grabie, kilku tonowy dżip i człowiek to najgorsze bestie. W całym ogrodzie ciężko znaleźć chociaż jednego zdrowego węża. Będę się musiał nimi zająć, ale to kiedy indziej. Teraz idę wpuścić dzieciaki.
Przy furcie, jak każdego poranka, czeka na mnie koło 10 dzieciaków. Wszystkie siedzą przy głównym wejściu i oczekują otwarcia, jakby chciały uciec z więzienia. Tym więzieniem jest ich podwórko. Podwórko, na którym jest tylko piach i ich domy. Gdzie chcą uciec? Do Bosconii. Tutaj odnajdują zieleń.
Poranna rozgrzewka
Pelota de voley! Słyszę to słowo każdego dnia. Dzieciaki chcą piłkę. Ja, Tania, jej brat Jon i Romario zaczynamy grę. Kurz wzlatuje do góry i wdziera się w każdą szczelinę mojej twarzy, jakby chciał się schronić przed palącym słońcem. Ja też szukam ucieczki. Przesuwam się jakieś 5 metrów, by zahaczyć o cień. Reszta jak posłuszne owieczki idzie za mną. Dziurawa piłka, która z każdą minutą coraz bardziej wtapia się w ręce, zaczyna doskwierać Tani. Znalazło się rozwiązanie. Sięgająca mi do brzucha Indianka prosi mnie o pomoc. Chce bym wziął od niej bransoletkę, która przy każdym odbiciu piłki daje o sobie znać. Jak to ja, kobiecie nie mogłem odmówić. W mgnieniu oka bransoletka zagościła na mojej lewej ręce a uśmiech na pyzatej buzi Tani. Mojej uwadze nie uszło to co jest na bransoletce. Był to album rodzinny. Jaka ładna bransoletka! – pochwaliłem Tanie. Na jednym zdjęciu Jezus, który wyciąga do mnie ręce, jakby chciał bym go przygarnął. Kolejne to Jezus na rękach swojej Mamy. Nie mogło zabraknąć też portretu samej Maryi. Każdy z rodziny miał swoje zdjęcie. Nawet Józef.
Wyszło sidło z worka
Jon odbił piłkę dość wysoko. Jest starszy od swojej siostry i smuklejszy. Ma jakieś 12 lat. Moje nogi się ugięły jak do przysiadu. Ręce wyprostowane a czoło zadarte do góry. Oczy ledwo otwarte by bronić się przed słońcem i kurzem. Piłka opada idealnie na moją nową bransoletkę. Zabolało mnie to więc spojrzałem na nadgarstek by ocenić stan swojej ręki. Nie spodziewałem się tego co za chwilę zobaczyłem. Nie spodziewałem się tak wielkich szkód. Ujrzałem przekręconą bransoletkę. Co było po drugiej stronie? Krewni Świętej Rodziny? Nic bardziej mylnego. Osłupiałem. Dzieciaki zaczęły się zastanawiać co się stało. Zaniepokoiły się lekko. No creo…no creo…(nie wierzę…nie wierzę…) – powtarzałem cały czas z lekkim uśmiechem dziecka, które dało się oszukać. Co takiego było po drugiej stronie?
Moim oczom ukazał się krzyż. Nie był to Krzyż Jezusa. Był to krzyż Nerona. Symbol ten jest utożsamiany z odwróconym krzyżem, który wyraża upadek chrześcijaństwa. Do niego nawiązywało hitlerowskie SS. W latach 60. na stałe związał się z ruchem hippisowskim, rewolucyjnie proklamującym bunt młodych przeciwko światu dorosłych i jego instytucjom, w tym Kościołowi Katolickiemu. Krzyż Nerona jest także pogańskim znakiem czarnej magii oraz propagowanym emblematem pacyfistów. W satanizmie funkcjonuje jako jeden ze znaków używanych podczas odprawiania czarnych mszy. Ale jak to powiedzieć w Castellano?
Mój pierwszy owoc Bosconii
Piłka upadła na ziemię. Co się stało? – zapytał Romario. Wiecie co to jest? – zapytałem, nie oczekując twierdzącej odpowiedzi. Romario jednak wiedział. Pacyfka. Jednak mało kto wie czym tak naprawdę jest pacyfka. W mojej głowie zaczął się proces szukania. Uniosłem głowę do góry i zmrużyłem oczy przeglądając wszystkie szafki w mojej głowie w poszukiwaniu wyrazów w Castellano. To są bardzo złe i niebezpieczne znaki, demoniczne – udało mi się sklepać coś konkretnego. Dzieciakom to wystarczyło. Romario jak na najstarszego przystało od razu wpadł na pomysł co z tym zrobić. Ma już 14 lat więc jako młody mężczyzna bierze sprawy w swoje ręce. Odkleimy te znaki z tyłu a Świętych zostawimy w spokoju – zaproponował. Pomysł ciekawy, ale jak im wytłumaczyć, że to nie wystarczy? Głowa do góry, zmrużone oczy i znowu poszukiwania w mojej głowie. Tym razem jest ciężej. Nie zdążyłem posprzątać po poprzednich poszukiwaniach. Udało mi się wyksztusić parę słów. Gdy Ojciec Piotr… błogosławić… woda… to bransoletka tak samo jest, ale demonicznie… – wyksztusiłem z trudem, tym razem mało poprawne zdanie. Na szczęście wszyscy zrozumieli.
Co z nią zrobimy? – zapytałem spoglądając dyskretnie na śmietnik. Wyrzucimy ją? – dodałem, nie dając im czasu na zastanawianie się. Romario znowu zaskoczył mnie swoją błyskotliwością. Jeśli ją wyrzucisz to jakieś dziecko ją znajdzie – powiedział z powagą jakby wiedział, że to nie żarty. Tania, przygląda się nam, przysłuchuje i widać, że powoli żegna ze swoją „biżuterią”. Widząc to wpadłem na pomysł. Podaruję Ci moja bransoletkę co Ty na to? – zapytałem z delikatnym uśmiechem. Tania zaczęła szukać czegoś w swoim różowym plecaku. Znalazła. Wyciągnęła małe nożyczki i bez wahania zniszczyła swoją bransoletkę. Wyrzuciła śmieci do kosza i pokazała mi wszystkie swoje zęby na znak, że jest zadowolona. Byłem jeszcze bardziej zaskoczony niż wtedy, gdy odkryłem co jest na bransoletce. Cieszę się, że pracuję z tak mądrymi dzieciakami.
Adam Kucewicz, Peru, Piura; 25 września 2012